Dzięki mocnemu złotemu rząd oszczędził na kosztach obsługi długu. Może zyskać na niskim deficycie budżetowym – niekoniecznie w tym roku.
Aż o jedną piątą mniej niż rok temu kosztowała do tej pory obsługa długu Skarbu Państwa. Do końca kwietnia odsetki od obligacji i kredytów wyemitowanych i zaciągniętych przez rząd pochłonęły 9,8 mld zł. Rok wcześniej trzeba było na to wydać 12,3 mld zł. Spadek kosztów widać w kwotach, ale też w zaawansowaniu rocznego planu wydatków na obsługę długu. Po czterech miesiącach wykonano go w 32 proc. Rok wcześniej było to niemal 39 proc.
Ministerstwo Finansów przyznaje, że pomógł mu korzystny obrót spraw na rynku walutowym. Od początku roku do końca kwietnia złoty zyskał na wartości prawie 4,5 proc. względem euro i aż 8 proc. wobec dolara. A w tych walutach polski rząd ma najwięcej zagranicznego długu. Umocnienie złotego ma bezpośredni wpływ na koszty obsługi, bo jedna trzecia zadłużenia Skarbu Państwa to dług zagraniczny.
Mimo tak dobrych wyników resort finansów bardzo ostrożnie wypowiada się na temat potencjalnych oszczędności w całym roku. Przypomina, że zależy to od wielu czynników. Kurs walutowy to tylko jeden z nich. Jednym z najważniejszych jest jednak wielkość i rozkład w czasie deficytu budżetowego.
Ale analitycy, z którymi rozmawialiśmy, są mniej powściągliwi. Ich zdaniem MF ma szansę sporo ugrać na kosztach obsługi zadłużenia. Adam Antoniak, ekonomista banku Pekao, mówi, że w ciemno można zakładać spadek kosztów liczonych w proporcji do PKB oraz tzw. efektywnej stopy procentowej zadłużenia – czyli stosunku płatności z odsetek do wielkości długu.
– W ubiegłym roku koszt wzrósł do 1,7 proc. PKB, w tym roku ma szanse spaść poniżej 1,6 proc. PKB. Podobnie z efektywnym oprocentowaniem, które spadnie w tym roku do około 3,2 proc. z 3,4 proc. w 2016 r. – mówi ekonomista.
Według niego głównym atutem MF będzie właśnie odpowiednie kształtowanie się deficytu budżetowego w ciągu roku, o ile resort dobrze rozegra rynkową partię z inwestorami.
Już wiadomo, że potrzeby pożyczkowe w tym roku – czyli to, co trzeba pożyczyć, żeby spłacić stare długi i sfinansować wydatki budżetowe, na które nie ma pokrycia w dochodach – będą mniejsze od pierwotnego planu. Choćby dlatego, że w połowie roku Narodowy Bank Polski wpłaci do kasy państwa niemal 9 mld zł zysku za ubiegły rok, czego w ustawie budżetowej nikt nie uwzględniał. Ale to nie wszystko. Po czterech miesiącach deficyt budżetowy wyniósł niecałe 900 mln zł i był jednym z najniższych po 1989 r. na tym etapie roku. Wśród ekonomistów panuje przekonanie, że rządowi uda się tak dobre wyniki dociągnąć do końca roku. Bo gospodarka się rozkręca, jej głównym motorem jest prywatna konsumpcja podgrzewana nie tylko programem „Rodzina 500 plus” (dodatkowe 23 mld zł na rynku), ale i świetną sytuacją na rynku pracy. To dobrze wróży wpływom z podatków, zwłaszcza VAT (po kwietniu dochody z niego są o ponad jedną trzecią większe niż rok temu), ale także wspiera dyscyplinę w niektórych wydatkach, np. na dotację do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (jest o 2 mld zł mniejsza niż przed rokiem). W sumie deficyt budżetowy na koniec roku może być dużo niższy niż obecnie planowane 59,3 mld zł. Ekonomiści z banku Citi Handlowy spodziewają się, że może to być nawet o połowę mniej.
Co to oznacza? Jeśli dziura w budżecie miałaby być o 30 mld zł mniejsza, to o tyle mniej potrzeba obligacji skarbowych, żeby ją sfinansować. Analitycy nie mają wątpliwości, że Ministerstwo Finansów zmniejszy podaż obligacji, zastanawiają się tylko, w jakiej skali. Mniej papierów na rynku to wzrost ich cen i spadek rentowności.
– To, że druga połowa roku przyniesie znaczące ograniczenie aktywności MF, jest już jasne. I to widać w spadku rentowności na rynku długu, zwłaszcza w przypadku obligacji długoterminowych. Takie są skutki dobrych informacji, jak podniesienie perspektywy polskiego ratingu przez agencję Moody’s, i bardzo dobre wykonanie budżetu po kwietniu – mówi Mateusz Sutowicz, ekonomista z Banku Millennium.
Jeśli obligacji na rynku będzie mniej, to, zgodnie ze starym prawem popytu i podaży, inwestorzy zapłacą więcej za te, które resort zechce wyemitować. Żeby jednak wykorzystać to jeszcze w tym roku, MF musiałoby sprzedawać te papiery, od których w 2017 r. wypłaca odsetki. Rentowność to nic innego jak zależność ceny rynkowej i oprocentowania obligacji (czyli kuponu). Cena rynkowa mniejsza niż wartość nominalna obligacji oznacza, że rentowność jest wyższa od oprocentowania (odsetki wypłaca się od nominału). Tak jest choćby w przypadku obligacji 10-letnich. Uzyskanie możliwie wysokiej ceny to relatywnie niższy koszt wypłaty odsetek.
MF przyznaje jednak, że spadek rentowności dziś, wynikający z bardzo dobrej sytuacji w budżecie, zobaczymy w oszczędnościach na obsłudze długu za jakiś czas. Ministerstwo jest przekonane, że nie ma ryzyka przekroczenia limitu wydatków na obsługę długu w tym roku. W ostatnich latach prawie nigdy limit ten nie był zagrożony – z wyjątkiem 2009 r., krótko po wybuchu kryzysu finansowego.
Ministerstwo Finansów pożycza na zapas
To nie przez kurs złotego czy wielkość deficytu budżetowego rośnie nam dziś dług Skarbu Państwa. Jednym z głównych powodów jest to, że pożyczamy na zapas.
Według oficjalnych danych Ministerstwa Finansów w pierwszych trzech miesiącach całe tzw. potrzeby pożyczkowe netto budżetu państwa... zmniejszyły dług. To dlatego, że MF uzyskało nadwyżki w zarządzaniu środkami europejskimi i depozytami jednostek sektora finansów publicznych i sądów. Co prawda na koniec marca budżet centralny wykazywał deficyt, ale owe nadwyżki w zupełności go pokryły. Efekt to zmniejszenie długu o 4,6 mld zł. O kolejne 14,7 mld zł dług spadł właśnie dzięki korzystnym różnicom kursowym. To, czym Ministerstwo Finansów tłumaczy wzrost długu publicznego w 2016 r., teraz działa na jego korzyść. Umocnienie złotego do wszystkich walut, w jakich Polska jest zadłużona, w samym marcu poprawiło wynik aż o 7,6 mld zł.
Mimo to dług Skarbu Państwa wzrósł, i to o 12,8 mld zł. Jak to możliwe? Ministerstwo Finansów pożycza na zapas. Widać to w zmianie stanu na rachunkach budżetowych, która w bilansie zadłużenia zwiększyła je aż o 29 mld zł. Mówiąc inaczej, MF tworzy zaskórniaki na poczet spłat długu w kolejnych miesiącach.