Zapowiedzi Emmanuela Macrona są dla Polski dość groźne, jeśli nie będziemy chcieli przyjąć euro, a to wydaje się niemożliwe - mówi PAP Piotr Kuczyński. Atakowanie Polski za "dumping płacowy" jest niesprawiedliwie, gdyż zasady UE pozwalają na takie działanie - dodaje.

"Wybory francuskie zakończyły się zgodnie z oczekiwaniami. Przewaga Macrona była bardzo duża, co dobrze wróży tej prezydenturze. Jeżeli chodzi o znaczenie tego zwycięstwa dla Polski, to sprawa nie jest jednoznaczna. Wygrana Macrona powoduje, że najprawdopodobniej tym razem naprawdę pójdziemy w kierunku Europy dwóch prędkości. Ta pierwsza prędkość to będzie strefa euro, Macron chce, by miała ona osobny budżet. Te zapowiedzi są dla Polski dość groźne, jeżeli nie będziemy chcieli przyjąć euro, a wydaje się, że w najbliższym czasie, i nie tylko, nie jest to możliwe" - powiedział PAP główny analityk Xelion Piotr Kuczyński.

Przypomniał, że aby przyjąć euro, nie wystarczy wola polityczna, ale wymaga to również zmiany konstytucji. "To bardzo mało prawdopodobne i w związku z tym Polska może zostać zepchnięta na boczny tor. To niewątpliwie jest minus wyboru Francuzów dla naszego kraju" - wskazał.

"Macron mówił też o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji socjalnej z naszej strony, czyli o przyciąganiu przez nas miejsc pracy niskimi płacami, specjalnym traktowaniem inwestorów, co Francuzi uznają za szkodliwe dla ich rynku pracy. Nie oszukujmy się - jest szkodliwe, tyle tylko, że Europa zakłada wolny przepływ siły roboczej, więc od strony unijnej Macronowi będzie bardzo ciężko wywrzeć jakąś presję. O sankcjach, którymi nam groził, nawet nie ma mowy, bo wymagałyby one jednomyślności wszystkich krajów Wspólnoty, a tej nie będzie" - podkreślił Piotr Kuczyński.

W jego ocenie "można sobie jednak wyobrazić, że w ramach retorsji za Caracale itp. Francuzi we własnym zakresie mogą wygenerować jakiegoś rodzaju sankcje wobec nas, które będą obok unijnej polityki". "To może być dla Polski w perspektywie groźne" - przestrzegał.

Zwrócił uwagę, że na razie jednak najważniejsze są czerwcowe wybory parlamentarne we Francji, czyli "trzecia tura wyborów prezydenckich". "Nie wiadomo bowiem, jak sytuacja się rozwinie, bardzo dużo będzie zależało od głosowania parlamentarnego i wyniku ruchu La Republique en marche Macrona - czy on zdobędzie odpowiednią liczbę głosów, tak by prezydent mógł wprowadzać swoje zamierzenia w czyn. Można przekornie powiedzieć, że dla Polski byłoby lepiej, gdyby do końca nie udało się tego zrealizować. Nie spodziewam się natomiast, by dużo głosów zdobył Front Narodowy Marine Le Pen, gdyż specyfika francuskiego systemu uniemożliwia mu zdobycie bardzo dużej liczby mandatów" - wskazał.

Zapytany, jakie mamy w tej sytuacji pole manewru jako Polska, odpowiedział: "Optymalna droga byłaby taka, jaka wydaje mi się obecnie nieprawdopodobna, czyli powiedzenie w tej chwili, że jak tylko będzie to możliwe, to wejdziemy do strefy euro i że na razie będziemy spełniali warunki przyjęcia do strefy, nie występując o samo przyjęcie do niej". "To pozwoliłoby nam na trzymanie się +głównego nurtu+ na wypadek, gdyby on rzeczywiście oddzielił się od reszty UE" - uważa Kuczyński.

Na pytanie, czy faktyczne przyjęcie euro byłoby dla nas korzystne, odpowiedział: "Nawet gdyby wybory w 2019 roku dały możliwość zmiany konstytucji, w co niezmiernie wątpię, to i tak przyjęcie euro nie byłoby możliwe do 2022 roku", ze względu na konieczność spełnienia określonych warunków przed przyjęciem wspólnej waluty.

Dopytywany, czy wejście do unii walutowej byłoby dla nas opłacalne, Kuczyński odparł: "Mam mieszane uczucia. Zawsze twierdziłem, że powinniśmy przyjąć euro wtedy, kiedy nasza gospodarka będzie bliska gospodarki przynajmniej Francji, jeżeli nie Niemiec. Gdyby różnica między naszymi potencjałami wynosiła 20-30 proc., a nie 300 proc. jak obecnie. Z punktu widzenia rynku pracy nadal należałoby tak twierdzić, ponieważ jeżeli jest szok zewnętrzny, to wtedy - mając własną walutę - możemy reagować osłabieniem złotego, tak jak zrobiliśmy w czasie kryzysu 2008 roku. W takiej sytuacji możliwe jest też gwałtowne obniżenie stóp procentowych i możemy się jakoś bronić. Jeżeli mamy euro i decyduje Europejski Bank Centralny, który niekoniecznie musi uwzględniać nasz interes, to wtedy możemy reagować tylko wzrostem bezrobocia - i to jest to zagrożenie".

I kontynuował: "Tyle, że jeżeli mielibyśmy wybór między dwiema złymi opcjami czyli: nie przyjmujemy euro, zostajemy krajem unijnej drugiej prędkości lub przyjmujemy euro i ryzykujemy, że w razie czego stopa bezrobocia wzrośnie o kilka punktów proc., to ja bym jednak wolał to drugie wyjście. Tym bardziej, że i tak chodziłoby o retoryczną deklarację, bo w perspektywie najbliższych pięciu lat nasz akces do eurozony i tak jest niemożliwy. Taka deklaracja pozwoliłaby nam jednak uniknąć zmarginalizowania, bylibyśmy poważnie traktowani i wciągani w dyskusję, mielibyśmy możliwość współdecydowania".

Pytany z kolei, czy zarzuty wobec Polski o stosowanie dumpingu płacowego nie są w pewnym sensie uzasadnione, skoro w ostatnich latach w naszym kraju udział płac w PKB malał, a ich wzrost nie nadążał za wzrostem wydajności, do czego przyczyniło się m.in. upowszechnienie tzw. umów śmieciowych za poprzednich rządów, przyznał: "Nie ulega wątpliwości, że wydajność pracy rosła szybciej niż płace w Polsce, co nie było sprawiedliwe. Działania poprzedniej koalicji niewątpliwie umożliwiały utrzymywanie niskich płac".

Podkreślił jednak: "Zwalczam mówienie o tym, że Francuzi mają rację nam to zarzucając. Dlatego, że jeżeli nie przyjęliśmy w UE zasady, że mamy te same reguły, jeżeli chodzi o system podatkowy itd., to nie można nam czynić takich zarzutów. Irlandia wykorzystywała takie przewagi - w postaci bardzo niskich podatków - przez całe lata i jakoś nikt jej za to nie krytykował, tak jak krytykuje się nas. Dlatego, że to jest mniejszy rynek i wtedy UE, strefa euro była w rozkwicie. A teraz sytuacja jest nieco inna. Atakowanie Polski jest zatem niesprawiedliwie z tego punktu widzenia. Zasady UE pozwalają bowiem na takie działanie, a co nie jest zabronione jest dozwolone".

"Ale z drugiej strony Francuzi pozbawieni pracy w Amiens, skąd fabryka Whirlpoola przenosi się do Polski, mają rację, gdy mówią, że Polacy zabierają im pracę" - przyznał.

Na pytanie, czy zunifikowanie podatków i kosztów pracy w Polsce i całej UE byłoby możliwe, Kuczyński odpowiedział: "Mówi się przede wszystkim o tym i zapewne kiedyś do tego dojdzie, żeby wyrównać bazy podatkowe w krajach UE, czyli to, od czego liczy się podatki, ale nie stawki danin. To byłoby bardzo cenne, ponieważ uniemożliwiałoby wiele nadużyć, zniknęłyby raje podatkowe, które w UE - po cichu - funkcjonują. Kraje europejskie, bazując na tym, że nie ma tego ujednolicenia bazy podatkowej, ściągają do siebie firmy, by u nich płaciły podatki, a te firmy w efekcie mają efektywne opodatkowanie w wysokości 1 proc. lub nawet mniej, to dopiero jest nieuczciwe działanie".

"Natomiast wyrównanie stawek podatkowych i świadczeń socjalnych w Polsce i reszcie UE to kompletna abstrakcja" - konkludował Piotr Kuczyński.