Ile zawodów zniknęło w Ameryce od 1950 r. z powodu automatyzacji pracy? James Bessen, ekonomista z Uniwersytetu Bostońskiego, wcześniej przedsiębiorca internetowy, twierdzi, że tylko jeden.
Windziarz.
Zdecydowana większość z nas może zetknąć się z przedstawicielami tej profesji, oglądając historyczne lub stare filmy. o „na żywo” występują już tylko w najdroższych hotelach. Jednak z oficjalnego spisu 270 amerykańskich zawodów zostali wymazani. I nie dlatego, że zniknęła obsługiwana przez nich technologia (to przypadek operatorów telegrafu), bo windy jak były w powszechnym użyciu 70 lat temu, tak są i dziś. Rzecz w tym, iż praca windziarza uległa pełnej automatyzacji.
Bessenowi nie chodzi oczywiście tylko o windziarza. Tak naprawdę ekonomista próbuje włączyć się w trwającą od kilku lat debatę o przyszłości pracy. A właściwie o tym, do jakiego stopnia postępująca robotyzacja/automatyzacja wpłynie na kurczenie się popytu na pracę. I to nie tylko na tę świadczoną przez tzw. klasy pracujące, lecz także przez białe kołnierzyki.
Tymczasem Bessen mówi, że wbrew powszechnej obawie kolejne zawody nie będą wcale znikały. W tym sensie głośna zapowiedź Carla Benedikta Freya i Michaela Osborne’a (2013), że ok. 47 proc. amerykańskiej siły roboczej ma potencjał, by ją zautomatyzować, jest jego zdaniem fałszywa. Bo według Bessena automatyzacja nigdy (prócz jednego windziarza potwierdzającego regułę) tak nie działała. W rzeczywistości każdy nowy wynalazek oszczędzający pracę automatyzuje zawód tylko częściowo. Czyli redukuje zatrudnienie, przesuwając popyt i prowadząc do substytucji zawodów między sektorami. Na przykład zmiany technologiczne sprawiły, że nie ma już zbyt wielu zecerów, za to jest bardzo wielu grafików komputerowych.
Czasem bywa tak, że automatyzacja prowadzi wręcz do wzrostu zatrudnienia w tej branży. Przykład? Pracownicy przy bankowych okienkach. Jeśli spojrzymy na liczbę zatrudnionych w tym zawodzie Amerykanów, to przez całe lata 80. i 90. utrzymywała się ona na podobnym poziomie (z lekką tendencją spadkową). Pod koniec lat 90. XX w. w powszechnym użyciu pojawiły się bankomaty. A więc wypisz, wymaluj mechaniczni zastępcy pracowników banku. Jednocześnie liczba pracujących w tej branży zaczęła rosnąć. I rośnie aż do dziś. Na tym przykładzie Bessen pokazuje, że automatyzacja nigdy nie wypiera pracy wprost. Raczej ją przesuwa. Tu przytnie, a tam znów doda.
Czy oznacza to, że wszystko będzie w porządku? I nasze obawy przed automatyzacją/robotyzacją to strachy na lachy? Też nie. Bo nawet taki technologiczny optymista jak Bessen zauważył jeszcze jedną ważną rzecz. Zresztą nie on pierwszy. Chodzi o to, że automatyzacja (zwłaszcza komputeryzacja po 1980 r.) wpłynęła nie tyle na pracę, ile na płacę. I to wpłynęła znacząco. Bessen pokazuje, że upowszechnienie komputerów przyniosło zauważalne wzrosty płac w tych segmentach, które już wcześniej uchodziły za wysokopłatne. Stracił natomiast (i to bardzo) sektor słabo opłacany. Dopiero pod tym kątem widać wyraźnie, że strach przed robotyzacją ma charakter mocno klasowy. Co nie oznacza, że można go uznać za wydumany albo nieprawdziwy. Bo automat, komputer czy robot zazwyczaj nie zjada pracy. On zjada płacę. I tu jest pies pogrzebany.
Każdy nowy wynalazek oszczędzający pracę automatyzuje zawód tylko częściowo. Czyli redukuje zatrudnienie, prowadząc do substytucji zawodów między sektorami. Zmiany technologiczne sprawiły, że nie ma już zbyt wielu zecerów, za to jest bardzo wielu grafików komputerowych.