Składanie dokumentów w przetargu na śmigłowce zostało przełożone o dwa tygodnie. Na prośbę francuskiego koncernu.
– Wszystkie spółki, które zgłosiły się do postępowania na 16 maszyn dla wojska, mają czas na złożenie ofert do 13 marca – informował kilka tygodni temu minister obrony Antoni Macierewicz. Jednak na wniosek Airbusa ten termin przełożono o dwa tygodnie. Teraz oferty można przesyłać do 27 marca. Jest to etap składania dokumentów rejestracyjnych firm i bardzo wstępnych propozycji, które nie zawierają jeszcze nawet takich informacji jak cena.
To jeden z początkowych kroków skomplikowanej procedury, która obejmować będzie jeszcze zapytanie o informację i zapytanie ofertowe, a później także negocjacje offsetowe. Szanse na to, że umowa zostanie podpisana jeszcze w tym roku, są minimalne, a na dostawę i przekazanie Wojsku Polskiemu nowych śmigłowców w 2017 r. nie ma żadnych szans. Realistyczne wydaje się podpisanie kontraktu w pierwszej połowie przyszłego roku.
Pozornie złożenie prośby o zmianę terminu składania dokumentów nie jest niczym nadzwyczajnym. Także przy poprzednim postępowaniu wydłużano czas na wniosek oferentów. Najprostsze wytłumaczenie: dokumentów, które dostarczono trzem producentom śmigłowców 20 lutego (Airbus, Leonardo – PZL Świdnik, Lockheed Martin – PZL Mielec), jest bardzo dużo i przez te trzy tygodnie nie wszyscy zdążyli je dokładnie przeanalizować. Szczególnie że najpierw trzeba je przetłumaczyć. – Nie komentujemy toczącego się postępowania – ucina rozmowę Sebastian Magadzio, prezes Airbus Polska.
Wydaje się jednak, że sprawa ma drugie dno. Przełożenie terminu jest zaskakujące o tyle, że jest to bardzo wstępny etap postępowania. To nie jest moment składania ostatecznych ofert – do tego jeszcze bardzo daleka droga. Można więc wysnuć wniosek, że Francuzi podobnie jak przy składaniu ofert w niedawnym postępowaniu na średnie samoloty dla VIP wahają się, czy brać udział w przetargu. W przypadku statków powietrznych dla najważniejszych osób w państwie oferty nie złożyli. To podobno niejedyne postępowanie ostatnich miesięcy w Polsce, w którym mogli, ale nie chcieli brać udziału.
Oczywiście można na to spojrzeć tak: to problem Airbusa. Nie chcą zarabiać, to niech nie składają oferty, przecież nie możemy ich zmuszać do przyjmowania naszych złotówek. I jest to prawda. Ale prawdą jest też to, że jeśli tak poważny sygnał jak niewystartowanie w przetargu zostanie wysłany przez Francuzów po raz kolejny, to trudno będzie go zignorować. Jeśli dodamy do tego wypowiedzi ministra obrony, który wprost mówił, że kupimy blackhawki z Mielca, a niecałe dwa tygodnie temu brał udział w pokazie produkowanego przez Leonardo śmigłowca AW101, to trudno oprzeć się wrażeniu, że w tym postępowaniu zamawiający jasno wskazuje faworytów jeszcze przed złożeniem jakichkolwiek ofert. A zarzuty o braku transparentności w postępowaniach prowadzonych przez resort obrony pojawiają się od lat i nie dotyczą tylko obecnej ekipy rządowej.
W poprzednim postępowaniu, które trwało cztery lata, również dochodziło do wielu zmian. Poza wspominanym terminem składania ofert dotyczyły one choćby liczby śmigłowców. Także samo ogłoszenie tego, że z powodów błędów w ofertach konkurentów do testów został dopuszczony tylko caracal, było kontrowersyjne. Zapowiedział to prezydent Bronisław Komorowski, choć formalnie w żaden sposób nie mógł mieć na to wpływu. Ale działo się to podczas walki o reelekcję. W końcu postępowanie zakończono w ubiegłym roku, ponieważ Ministerstwo Rozwoju nie porozumiało się z Airbusem w kwestii offsetu. Efekt jest taki, że Wojsko Polskie nowych śmigłowców na razie nie ma i trudno w ogóle przewidzieć, czy i kiedy je dostanie.
Trudno przewidzieć kiedy i czy w ogóle wojsko dostanie nowe śmigłowce