Po niemal siedmiomiesięcznym impasie premier Theresa May ogłosiła strategię negocjacyjną wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej. Początkowo sytuacja była jasna. Za opuszczeniem UE opowiedziało się jedynie 52 proc. obywateli, a do tego Szkocja zagroziła ponownym referendum niepodległościowym w razie brexitu.
Stało się więc jasne, że trzeba będzie przeprowadzić proces minimalistycznego wyjścia z Unii. Narodziła się koncepcja miękkiego brexitu. Formalnie Wielka Brytania nie będzie członkiem Unii, ale zachowa wszelkie przywileje wspólnego rynku.
Ten wariant od początku był jednak mało prawdopodobny. A nim nastał październik, stało się jasne, że będziemy mieli do czynienia z twardym brexitem. Premier Theresa May, przedstawiając swój program, pogodziła się z myślą, że zadowoli 52 proc. obywateli, choćby dla 48 proc. przekaz ten miał być potwierdzeniem ich najgorszych lęków. Czyniąc to, May spełniła swój obowiązek wobec brytyjskiej demokracji. Niemniej jednak obywatelom Wielkiej Brytanii żyjącym w UE sprawiła niemało kłopotu. Niektórzy z moich rodaków skorzystali z uprzejmości Irlandczyków, będących niezwykle hojnymi w obdarowywaniu irlandzkimi paszportami Brytyjczyków chcących pozostać w UE. Wystarczy, że się uwierzy, iż ma się w rodzinie irlandzkiego przodka (co swoją drogą jest wysoce prawdopodobne, niezależnie od tego, czy możemy to udowodnić, czy nie), a Irlandczycy są gotowi rzucić nam koło ratunkowe w postaci czterolistnej koniczynki na swoim paszporcie.
Ci z nas, którzy tak jak ja mieszkają w Polsce od ponad 10 lat, powinni móc się ubiegać o polskie obywatelstwo bez zbędnych formalności. To samo tyczy się Polaków zamieszkujących Wielką Brytanię. Wcześniej, co właściwie powinno być zagwarantowane przez prawo międzynarodowe, May zapowiedziała, że obywatele Unii mieszkający w Wielkiej Brytanii nie muszą mieć powodów do niepokoju, o ile obywatele Zjednoczonego Królestwa nie stracą przywilejów w UE. Nie zostało to jednak powtórzone w ubiegłotygodniowym przemówieniu (mam nadzieję, że tylko dlatego, iż jest to oczywiste), co zostało skrytykowane przez opozycję.
Co się tyczy biznesu, zakłócenia mogą być znaczne. Skala zmian, do jakich posunie się Wielka Brytania, będzie zależała od tego, jak zostanie potraktowana. W najgorszym przypadku stawki taryf i cła wrócą do uzgodnień z WTO. Słyszy się także pozytywne głosy ze strony amerykańskiego prezydenta, który mówi o możliwości podpisania korzystnej umowy handlowej. Z jednej strony to dobre wiadomości, ale z drugiej budzą pewne wątpliwości. Obywatele Zjednoczonego Królestwa mają takie same obawy dotyczące kwestii umowy TTIP z USA, co pozostali obywatele Unii. Zastanawiają się, czy amerykańskie korporacje po prostu przejmą ich usługi medyczne, wprowadzą żywność modyfikowaną genetycznie, wykupią firmy i usługodawców, i będą trzymać nas w szachu.
Wielka Brytania będzie miała jednak swoją tajną broń w postaci porozumienia handlowego z największą potęgą gospodarczą świata i byłaby w dobrej pozycji, aby podpisać takie porozumienia z Japonią, Chinami, Rosją czy innymi dużymi gospodarkami. Nie zapominajmy także, że nałożenie na Wielką Brytanię taryf karnych będzie przesłanką do zrobienia tego samego, a biorąc pod uwagę, że znacznie więcej importuje ona z Unii, niż eksportuje, to UE będzie na przegranej pozycji. Całkiem niedawno doświadczyliśmy sytuacji, kiedy w odpowiedzi na aneksję Krymu nałożono unijne sankcje na Rosję, a Polska i Niemcy ucierpiały na tym bardziej niż przeciętny kraj europejski. Należy się zastanowić, czy Europa może sobie pozwolić na tak twardą grę wobec Londynu, stawiając na szali interesy swoich obywateli.
Reakcje na stanowisko pani premier na Wyspach są oczywiście różne, jednak niektórzy są bardzo zadowoleni. Nastroje wśród Brytyjczyków mają obecnie tendencję zwyżkową. Są oni gotowi znowu pokazać energię i talenty na całym świecie, być niezależni i znowu wolni, nawet za cenę ryzyka. Wierzą, że mogą powtórzyć sukces z igrzysk w Rio de Janeiro (drugie miejsce w klasyfikacji medalowej) także w sferze ekonomicznej i że będą dążyć do tego jako jedna drużyna. Częścią tej drużyny będą Polacy, którzy już stanowią część społeczeństwa brytyjskiego i nie zrażają się ksenofobią drobnego odsetka Brytyjczyków (w Polsce ten problem także jest widoczny). Inną częścią zespołu będą Brytyjczycy, którzy będą dalej mieszkać i pracować w Polsce.