MFW zmienił zdanie: wydatki trzeba ciąć wolniej – mówi Daniel Gros, dyrektor Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS) w Brukseli.
Daniel Gros, dyrektor Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS) w Brukseli.
Dla Donalda Tuska sposobem na powstrzymanie załamania wzrostu gospodarczego jest zwiększenie wydatków państwa. O to samo apeluje szefowa MFW Christine Lagarde. Priorytetem dla rynków staje się teraz nie to, jak dany kraje redukuje deficyt, tylko czy jego gospodarka rośnie. Nasz premier wstrzelił się w dobry moment.
Lagarde nie apeluje o zwiększenie wydatków we wszystkich krajach, tylko w tych, które „mają na to marżę finansową”. A więc takich, których rentowność obligacji gwałtownie nie pójdzie w górę, jeśli deficyt budżetowy nieco się zwiększy. To oczywiście przypadek Niemiec, może Holandii. Lagarde chciałaby także, aby tempo redukcji deficytu budżetowego Wielkiej Brytanii było nieco wolniejsze. Ale generalnie takich państw nie ma wiele.
Mimo wszystko jeszcze niedawno jedynym priorytetem rynków i MFW było odchudzanie państw.
To prawda, podejście MFW i rynków finansowych się zmieniło. W 2008 r. zakładano, że rządy będą wydawać więcej, aby powstrzymać załamanie gospodarki, a po 2 – 3 latach zaczną wydawać mniej, aby zrównoważyć finanse publiczne. I tak się stało. Tyle że recesja trwa znacznie dłużej, niż zakładano. I to nie tylko w Grecji czy Hiszpanii, ale także w USA czy wielu krajach strefy euro. Stąd zmiana stanowiska MFW, który uważa teraz, że kto może, powinien rozłożyć cięcia w wydatkach na dłuższy okres.
A Polska może?
Polska ma umiarkowany deficyt budżetowy i dług państwa, dla inwestorów ważniejsze jest, aby deficyt na rachunku obrotów bieżących nie był zbyt duży. Ale i ten wskaźnik spada. Dlatego nie sądzę, aby rynki finansowe źle zareagowały, jeśli tempo równoważenia finansów publicznych nieco się wydłuży. Program Tuska nie miałby sensu w przypadku Hiszpanii, bo to nie tylko kraj o długu i deficycie budżetowym, ale także taki, który nie potrzebuje nowej infrastruktury. W przypadku Polski jest odwrotnie. Trzeba tylko wytłumaczyć rynkom finansowym, że wydatki, które zostaną poniesione na budowę autostrad czy linii kolejowych, spowodują, że w przyszłości państwo będzie mogło inwestować mniej. Że nie są to nakłady porównywalne np. z subwencjami socjalnymi, których zwiększenie dziś nie spowoduje, że spadną kiedyś.