Zmniejszanie deficytu finansów publicznych o 2 pkt proc. rocznie jest możliwe – mówi Ludwik Kotecki, wiceminister finansów



Jeśli deficyt sektora finansów publicznych wyniesie w przyszłym roku około 100 mld zł, to o ile osłabi się złoty?
A dlaczego miałby się w jakiś znaczący sposób osłabić?
Bo rynek chyba nieco inaczej wyceni ryzyko związane z wielkością deficytu, niż się Ministerstwu Finansów wydaje.
Zacznijmy od tego, że polski deficyt nie będzie jakimś negatywnym wyjątkiem na tle innych krajów Unii Europejskiej. Sama Komisja Europejska zaczyna już mówić wprost, że biorąc pod uwagę kruchość ożywienia gospodarczego, brak konsolidacji fiskalnej w przyszłym roku jest usprawiedliwiony, a nawet wskazany. A to oznacza, że w całej Unii problem finansów publicznych narasta. Dług publiczny w UE sięgnie w roku przyszłym 80 proc. PKB. Wycena ryzyka będzie zależała od tego, jak nasza sytuacja będzie wyglądała w relacji do innych krajów. I wszystko wskazuje na to, że nie będzie ona wyglądała gorzej. Poza tym pamiętajmy, że porównywalny z tymi innymi krajami deficyt finansów publicznych jest w Polsce o prawie 2 pkt proc. niższy ze względu na fakt, że oszczędności gromadzone w OFE są de facto doliczane do naszego deficytu. W końcu Polska nie poniosła ogromnych w niektórych krajach wydatków na ratowanie systemów finansowych.
Czy polski rząd będzie się starał wykorzystać tę zmianę tonu Komisji w sprawie deficytów? Obowiązuje nas przecież rekomendacja, zgodnie z którą musimy ograniczyć deficyt sektora general government do 3 proc. PKB w 2012 roku.
W tym roku 20 krajów UE będzie miało nadmierny deficyt. W tylu przypadkach Ecofin wydał lub wyda rekomendacje ograniczenia deficytów. Jednym z aspektów rozpoczynającej się właśnie dyskusji na temat konsolidacji fiskalnej w Unii będzie pewnie próba odpowiedzi na pytanie: co zrobić z tymi rekomendacjami. Podejrzewam, że w większości przypadków będzie to oznaczało wydłużenie czasu na zejście z deficytem poniżej 3 proc. PKB. Myślę, że nie w przypadku Polski.



Dlaczego nie? Nie lepiej zabiegać o przesunięcie daty i zyskać w ten sposób więcej czasu na konsolidację finansów publicznych?
Nie na tym etapie, bo w naszym przypadku jest za wcześnie na podejmowanie takiej decyzji. Dużo będzie zależało od sytuacji makroekonomicznej po 2010 roku. Jeśli odbicie gospodarcze okaże się trwałe, to realne jest ograniczenie deficytu do 3 proc. PKB w roku 2012. Przesunięcie tej daty na 2013 rok byłoby może i wygodniejsze dla ministra finansów, ale dla długookresowej stabilności finansów publicznych już mniej. Deficyt musimy redukować jak najszybciej. Także ze względu na nasze plany wprowadzenia euro w Polsce. I zakładając, że w przyszłym roku deficyt wyniesie 7 proc. PKB, zmniejszanie go o 2 pkt proc. PKB rocznie jest możliwe. To nie jest nierealny plan.
Ale jak go zrealizować? Da się to zrobić bez poważnych zmian w strukturze wydatków?
Nie wszystko zależy od rządu. Ważny jest także mianownik tego ilorazu – czyli PKB, a dokładniej jego struktura. Dobrze to widać w tym roku: wzrost gospodarczy ratuje nam w dużej mierze eksport netto, który nie przynosi ani jednej złotówki dochodów budżetowych.
Mówiąc inaczej, rząd liczy na to, że uda się ograniczyć deficyt przez wzrost dochodów.
Nie. Jest jeszcze jeden wariant, pośredni: ograniczanie wzrostu wydatków i wyższe dochody. Bo jeśli pan pyta, czy samym ograniczaniem wydatków, w obecnych uwarunkowaniach politycznych da się zmniejszyć deficyt, to odpowiedź brzmi: nie.
Pytam o scenariusz, w którym nie mamy dynamicznego odbicia, PKB nie rośnie nam w tempie 5 proc. rocznie, tylko powiedzmy 2 proc. Jak wtedy ograniczyć deficyt?
Tempo wzrostu może wynosić nawet 1 proc., ale – podkreślam – przy innej strukturze tworzenia PKB możemy mieć relatywnie duże dochody budżetowe. W chwili obecnej, po pracach nad budżetem na rok 2010, który jest budżetem przecież jeszcze kryzysowym, zaczynamy prace nad strategią zejścia z deficytem docelowo do poniżej 3 proc. Zatem będzie jeszcze czas na szczegółowe dyskusje nad elementami tego planu.



Jak finansować deficyt w przypadku fiaska programu prywatyzacji, by uniknąć wzrostu długu publicznego?
Teoretycznie można sobie wyobrazić nowelizację budżetu i cięcie wydatków.
W roku wyborczym?
Pan uważa, że nie możemy ciąć wydatków z przyczyn politycznych. A ja uważam, że nie możemy przede wszystkim dopuścić do przekroczenia przez dług publiczny poziomu 55 proc. PKB. To może mieć fatalne skutki, nie tylko polityczne. Na razie minister skarbu zobowiązał się do osiągnięcia wpływów z prywatyzacji na określonym poziomie. Nie sądzę, by półtora miesiąca po przyjęciu przez rząd planu prywatyzacji, która także jest przecież reformą strukturalną, zwiększającą potencjał gospodarki, wypadało mówić o jakimś wariancie awaryjnym. Dajmy się pozytywnie zaskoczyć ministrowi skarbu.
Dlaczego MF tak łatwo odpuściło sprawę wypłaty zysku z NBP? W projekcie nie wpisano ani złotówki z tego zysku.
Nie chcieliśmy wywierać żadnej presji na bank centralny, dlatego zdecydowaliśmy, że nie wpiszemy prognozowanego zysku NBP do projektu budżetu. Tym bardziej że spytaliśmy oficjalnie o prognozę zysku, a odpowiedź, jaką uzyskaliśmy, brzmiała: nie jesteśmy w stanie tego określić w tej chwili. I takie stanowisko jest zrozumiałe.
A może dochody budżetu celowo są zaniżone? Po to, żeby w trakcie roku dzięki wyższym wpływom pokazać deficyt mniejszy od planu.
No tak, teraz stawia się nam zarzut, że świadomie wpisaliśmy do budżetu duży deficyt po to, żeby potem chwalić się lepszą realizacją budżetu. A co by było, gdybyśmy postąpili inaczej – czyli zapisali w ustawie stosunkowo niski deficyt? Wtedy zapewne wszyscy krzyczeliby, że przed wyborami ukrywamy faktyczny stan finansów państwa.



Za to teraz wszyscy mogą być nieco zdezorientowani: po kilku miesiącach deklaracji o trzymaniu deficytu w ryzach Ministerstwo Finansów zrobiło zwrot o 180 stopni i wpisało do budżetu dziurę na 52 mld zł.
Nie było żadnego zwrotu. Na przełomie ubiegłego i tego roku sytuacja była kompletnie inna. Wtedy każda negatywna informacja była wyolbrzymiana przez rynek. Minister Jacek Rostowski powinien chyba dostać medal za sposób prowadzenia polityki informacyjnej w tamtym okresie. Musieliśmy podtrzymywać optymizm, jaki był wśród przedsiębiorców i konsumentów. I to spowodowało, że właściciele firm potraktowali ten kryzys jako krótkoterminowe zaburzenie, w którym ograniczenie zatrudnienia stosuje się w ostateczności. Teraz sytuacja się ustabilizowała. Nadszedł czas, żeby pokazać, jaki rachunek wystawił nam kryzys. I to widać w tym projekcie.
Jednak tak duży wzrost deficytu zaskoczył rynek. Co się stanie, jeśli teraz trzeba będzie za to zapłacić słabszym złotym?
Nawet jeśli, to się opłacało. Poza tym tendencja osłabiania się złotego się nie utrzyma. Powtarzam: poczekajmy na prognozy deficytów w innych krajach. Wtedy okaże się, że Polska na tym tle wygląda bardzo dobrze.
Jaki jest kurs złotego, przy którym nie byłoby niebezpieczeństwa przekroczenia przez dług publiczny progu 55 proc. PKB?
Wiadomo, że im złoty słabszy, tym relacja długu do PKB jest gorsza. Ale z drugiej strony mocny złoty nie jest dziś do niczego potrzebny polskiej gospodarce. Nawet do walki z inflacją. To, że mamy inflację na poziomie 3,7 proc., nie jest dla nas problemem. Problemem będą raczej tendencje deflacyjne w przyszłym roku. Z tego punktu widzenia nasza prognoza inflacji średniorocznej wcale nie musi być zaniżona, choć oczywiście jest prawdopodobieństwo, że średnia inflacja w 2010 roku będzie wyższa niż 1 proc.
*Ludwik Kotecki
wiceminister finansów, pełnomocnik rządu do spraw wprowadzenia euro