Trzy pytania do Waldemara Pawlaka, wicepremiera, ministra gospodarki - Czy prywatyzacja pracownicza to dobry pomysł w momencie, gdy budżet państwa szybko potrzebuje pieniędzy, a pracownicy firm gotówki nie mają?

– Jeśli minister skarbu i minister finansów chcą mieć pieniądze, to je dostaną, ale niech pozwolą przejąć firmy tym, którzy je utrzymali na rynku przez ostatnie 20 lat. Ci ludzie mają prawo do tego, żeby stać się właścicielami. Sfinansować cały zakup można przy pomocy leasingu. Dlatego Ministerstwo Gospodarki zgłosiło propozycje programu wsparcia dla spółek pracowniczych, które mogą kupić od Skarbu Państwa swoje zakłady.

Ale czy wierzy pan w to, że dzięki prywatyzacji pracowniczo-menedżerskiej będzie można do końca 2010 roku ściągnąć z rynku 36 mld zł z prywatyzacji?
– To na pewno może być bardzo istotne wzmocnienie procesu prywatyzacji. Szczególnie w okresie dekoniunktury na rynkach, gdy ceny za prywatyzowane firmy muszą być niższe. Pracownicy są najbardziej zainteresowani utrzymaniem przedsiębiorstwa i swoich miejsc pracy. Dużo bardziej niż globalne koncerny, które mogą kupować tylko rynek, a nie zawsze produkcję na miejscu. Pracownicy i kadra zarządzająca to właściciel z krwi i kości, to ludzie najbardziej zainteresowani przyszłością swojej firmy.
Jednak, aby pracownicy przejęli przedsiębiorstwo i wpłacili pieniądze Skarbowi Państwa, będą musieli pójść do firm leasingowych lub banków po pieniądze. Może być z tym problem.
– Oczywiście, że mogą być problemy w sytuacji, gdy banki zależą od globalnych korporacji. Pamiętajmy jednak, że np. banki spółdzielcze mają 11 mld zł nadwyżki depozytów nad kredytami. Gdyby tę nadwyżkę udało się uruchomić na kredyty dla spółek pracowniczych przejmujących firmy, to mielibyśmy załatwioną 1/3 dochodów z prywatyzacji przewidzianych do końca przyszłego roku. W czasie kryzysu możemy bardziej liczyć na miejscowe instytucje finansowe, bo instytucje globalne są zajęte globalnymi problemami, a nie naszymi, lokalnymi.