Rozmawiamy z TORBJÖRNEM WAHLBORGIEM, prezesem zarządu Vattenfall Poland - Popyt na energię spada, co będzie oznaczało pogorszenie opłacalności działania firm zajmujących się dystrybucją i sprzedażą prądu. Vattenfall Poland uważa jednak, że główny powód przewidywanego spadku rentowności to działania regulatora, który ustala sztuczne ceny.
Wygraliście w pierwszej instancji spór z Urzędem Regulacji Energetyki o prawo do samodzielnego ustalania cen energii dla gospodarstw domowych. Jak sąd uzasadnił postanowienie?
- Szczerze mówiąc, nie zapoznałem się z całym uzasadnieniem, ale z przekazanych mi informacji wynika, że sąd podzielił nasze argumenty.
Regulator odwołał się od tego postanowienia, ale gdybyście wygrali, to miałoby to znaczenie dla całego rynku, czy nie?
- Dla całego rynku nie miałoby to raczej dużego znaczenia, bo jesteśmy w wyjątkowej sytuacji prawnej. Nasza firma handlowa zaczynała sprzedaż energii prawie dziesięć lat temu. Nie miała jeszcze klientów, ale dostała koncesję na sprzedaż energii elektrycznej. W 2001 roku ówczesny prezes URE zwolnił firmy sprzedaży niebędące pionowo zintegrowanymi przedsiębiorstwami energetycznymi z obowiązku przedstawienia cen do zatwierdzenia, w tym naszą. W 2007 roku, w procesie rozdziału obrotu i dystrybucji, wszystkich naszych klientów przenieśliśmy do tej firmy, która nie miała obowiązku przedstawiania cen do zatwierdzenia i to jest obecny Vattenfall Sales Poland.
Należało się spodziewać, że regulator może się na takie rozwiązanie nie zgodzić.
-Uprzedziliśmy regulatora, co chcemy zrobić. Przygotowaliśmy nawet specjalny wniosek taryfowy, złożyliśmy go, ale otrzymaliśmy decyzję, w której czarno na białym regulator stwierdził, że ponieważ Vattenfall Sales Poland został zwolniony z obowiązku przedstawienia cen do zatwierdzenia w 2001 roku, postępowanie taryfowe jest bezpodstawne. Taką decyzję wydał pan Leszek Juchniewicz, ówczesny prezes URE. A skoro tak, to jak już powiedziałem, przenieśliśmy klientów do Vattenfall Sales Poland, stojąc stanowczo na stanowisku, wspartym decyzją prezesa URE, że nie musimy przedstawiać cen do zatwierdzenia, ponieważ jesteśmy z tego obowiązku zwolnieni.
Jak ocenia pan utrzymanie kontroli nad cenami dla gospodarstw domowych przy jednoczesnym uwolnieniu cen dla odbiorców przemysłowych?
- To jest dziwna sytuacja, a sama regulacja jest zła. Regulator powinien się skupić na tym, żeby zapewnić konkurencyjność rynku, a nie na ustalaniu cen, które są znacznie niższe niż rynkowe i powodują, że nie opłaca się zmieniać sprzedawcy. Tak było rok temu i tak jest teraz, a regulator twierdzi, że rynek jest niekonkurencyjny. Nie jest, ale to nic dziwnego, bo jak może być?
Wprowadzenie obowiązku sprzedaży przez producentów do 30 proc. energii w trybie publicznym wzmocni konkurencję na rynku hurtowym?
- Rynek hurtowy już działa i to widać wyraźnie, bo ceny energii na tym rynku spadły z powodu kryzysu o 15-20 proc., ale zarazem nie są wyraźnie niższe niż w Czechach czy Skandynawii. Te 30 proc. pozwoliłoby na pewno na kreowanie obiektywnych cen, bo w kontraktach dwustronnych oparte są one o wskaźniki giełdowe, ale tak się dzieje nawet teraz. Te nowe regulacje to próba poprawiania czegoś, co już działa. Prawo jest niestety zawsze krok do tyłu za rynkiem. Ustawa o obowiązkowej sprzedaży przez giełdę miałaby sens dwa lata temu, bo wtedy rynek nie działał. Teraz nie jest może idealnie, ale działa.



Czy to jednak nie jest przede wszystkim efekt kryzysu, który spowodował, że podaż energii jest większa od popytu?
- Oczywiście, że rok temu była inna sytuacja, bo nawet brakowało energii i ceny były wysokie. To jednak też pokazuje, że prawo podaży i popytu działa. Moim zdaniem od stycznia ubiegłego roku rynek hurtowy funkcjonuje nieźle i reaguje na różne bodźce podobnie jak rynki energii w Niemczech czy Czechach.
Oskarżenia PGE, która ma 40 proc. udział w produkcji energii, wręcz o kreowanie cen, są nieuzasadnione?
- PGE jest dominującym graczem, ale kiedy rynek jest dobrze zorganizowany, to 40-proc. udział w produkcji nie wystarczy, żeby sterować ceną. W tej chwili nie widzę problemu w funkcjonowaniu rynku. Problem polega na tym, że regulator nie uznał faktycznych kosztów działania firm energetycznych. Wskutek tego chociaż nasz dystrybutor osiągnie zysk to na zakupach energii na pokrycie strat przesyłowych możemy stracić 60-70 mln zł. Wystąpiliśmy do dostawców o renegocjację cen, ale z żadnym skutkiem. Na ich miejscu też bym się nie zgodził, bo zgoda oznaczałaby działanie na szkodę firmy. Zastanawiamy się nad złożeniem wniosku o podwyżkę cen dystrybucji.
Jeśli ceny dla gospodarstw domowych zostaną uwolnione powiedzmy za rok, to wzrosną nie o 40 proc., jak oczekiwali w tym roku sprzedawcy, a znacznie bardziej?
- Jedyna długoterminowa gwarancja na ceny konkurencyjne to wolne ceny. To, czy po uwolnieniu ceny mocno wzrosną, zależy od tego, kiedy będą uwolnione. Wydaje mi się, że teraz, kiedy ceny na rynku hurtowym są niskie, jest idealny moment, żeby uwolnić ceny dla gospodarstw domowych. Byłby wzrost 5-10 proc., ale więcej raczej nie. Ale jeśli zostaną uwolnione, gdy ceny hurtowe będą wysokie, to jest ryzyko, że nastąpi silny wzrost.
Jaki spadek sprzedaży energii notuje w tym roku Vattenfall w Polsce?
- Spadek sprzedaży wynosi około 5 proc. Zakupy ogranicza przemysł. Zużycie energii przez gospodarstwa domowe wygląda całkiem normalnie. Może nawet będzie niewielki wzrost. Ze strony przemysłu w skali roku można się jednak spodziewać spadku popytu nawet o 10 proc. To jest bardzo dużo. Mamy klientów, którzy prawie przestali produkować. Nie wiem jak to wygląda u konkurencji, ale sądzę, że trend jest taki sam. Pozytywny jest spadek cen bloków energetycznych, ale w Polsce tego nie widać. Liczone w złotych koszty inwestycji na razie nie spadają, lecz rosną.
TORBJÖRN WAHLBORG
absolwent Politechniki w Göteborgu, w Polsce odpowiadał za projekt prywatyzacji Górnośląskiego Zakładu Elektroenergetycznego z Gliwic, który kupił Vattenfall, od marca 2008 r. kieruje firmą Vattenfall Poland