PKP nie chce się do tego przyznać, ale szukanie chętnych na nieruchomości w czasach kryzysu z góry skazane jest na porażkę. Deweloperzy tworzą swoje banki gruntów z kilkuletnim wyprzedzeniem.
Obawiam się, że kłopoty z płynnością wielu z nich i ogólne trudności z pozyskiwaniem kredytów sprawią, że do przetargów na działki PKP nie zgłosi się pies z kulawą nogą. Prawda jest bolesna, ale koleje przegapiły czasy gruntowej prosperity, gdy cena metra kwadratowego ziemi w największych polskich miastach sięgała nawet kilkunastu tysięcy złotych. Powód - nie dało się na czas uregulować statusu prawnego działek, dogadać z samorządami, zdobyć potrzebnych decyzji, jak np. warunków zabudowy. Obym był marnym prorokiem, bo jeśli mam rację, PKP nie będzie miała z czego spłacić miliardowych długów, a końcowy rachunek za nieudolność państwowego molocha zapłacimy my wszyscy.