Do niedawna wydawało się, że powoli wracamy do normalności. Fed co prawda wciąż nie chce dać jednoznacznego sygnału, kiedy zacznie wycofywać się z kolejnej rundy monetarnego luzowania, jednak rynek od pewnego czasu wyczekuje (z niepokojem oczywiście) tego typu zapowiedzi. Tyle że Bank Japonii zasypuje od dwóch miesięcy gospodarkę jenami, chcąc podwoić w ciągu dwóch lat podaż pieniądza w gospodarce.

Skala ekspansji w porównaniu z wielkością gospodarki będzie znacznie większa niż w przypadku Fed, nie mówiąc już o EBC. Bliższa zaś będzie temu, co robi Bank Anglii, który skupił ponad 30 proc. wszystkich wyemitowanych obligacji. Pytanie zasadnicze brzmi: jakie przyniesie to skutki dla gospodarki – zarówno pozytywne, jak i te uboczne. Zacznijmy od pozytywnych. Jednym z zasadniczych celów tej polityki jest dostarczenie płynności bankom. Bez tego nie byłyby w stanie spełniać swojej podstawowej roli w gospodarce. I to się udaje. Kolejnym celem było przełożenie tej nadpłynności na wzrost akcji kredytowej i doprowadzenie do potanienia kosztu pieniądza.

Uważa się, że o ile zarówno w USA, jak i w Wielkiej Brytanii udało się obniżyć koszt pieniądza, o tyle wciąż nie ma pomysłu, jak tego konia doprowadzonego do wodopoju zmusić do wypicia wody. Innymi słowy – łatwy pieniądz nie przekłada się na akcję kredytową, szczególnie w obszarze małych i średnich przedsiębiorstw. A więc zamysł, aby poprzez luzowanie monetarne pobudzić gospodarkę, za bardzo się nie sprawdza. Zwolennicy jednak tłumaczą, że bez tego zastrzyku stanąłby zupełnie sektor bankowy – i tu trudno się z nimi nie zgodzić. Łatwy pieniądz generuje też inne zjawisko, czyli bańki spekulacyjne, które tworzą się w efekcie poszukiwania wyższych stóp zwrotu niż oferowane przez papiery rządowe.

Doskonałym tego przykładem są kolejne rekordy rentowności na polskich obligacjach skarbowych – wynikające zarówno z relatywnie dobrej sytuacji polskiej gospodarki, jak i łatwo dostępnego pieniądza, dla którego poszukiwane są atrakcyjne rentowności. Pieniądza, który lepiej inwestować w rządowe papiery niż w kredyty dla firm. Ciekawym przykładem zaburzeń wynikających z polityki luźnego pieniądza jest wzrost oprocentowania obligacji w Japonii, co z kolei podraża kredyt i przekłada się na straty w portfelach obligacji ponoszone przez banki. Mało kto chyba na świecie nie boi się ryzyk związanych z wprowadzanym przez tak długi czas programem luzowania monetarnego.

Banki japoński i angielski zasypują swoje gospodarki pieniędzmi. Jakie będą efekty, te dobre i te uboczne?

Powinniśmy sobie zadać pytanie o odpowiedzialność banków centralnych za kryzysy. Zwolennicy szkoły austriackiej podkreślają, że to nadmierna ekspansja kredytowa prowadziła zawsze do kryzysów. Bo jak mówił Mises – „nie ma sposobu uchronienia się przed ostatecznym załamaniem boomu pochodzącego z ekspansji kredytowej”. A teraz właśnie taką ekspansję globalnie tworzymy. Co gorsza, mało kto mówi o tym, jak przejść z niej do normalności. A jak już ktoś szczerze powie, to specjalnie nie uspakaja. Dla przykładu prezes Banku Rezerwy Federalnej w Dallas w zeszłym roku powiedział wprost, że nikt nie ma pojęcia, jak z tej skali ekspansji, z którą mamy teraz do czynienia, wyjść. Można sądzić, że założenie jest takie, że o ile nie wiemy, jak walczyć z deflacją, o tyle inflację nieraz udało się już poskromić. Tyle że doświadczenia z poskramianiem inflacji w przeszłości mogą nie być wystarczające, aby ją teraz łatwo i szybko poskramiać.