Późną jesienią w mediach zaczyna się spektakl pod tytułem: nie odśnieżono na czas, a pod koniec zimy – dziury na ulicach, drogach, autostradach. Jest to tak przewidywalne jak kolejność pór roku.

Marcin Król, filozof, historyk idei

Jednak na pory roku nie ma rady, a na odśnieżanie i dziury, wydawałoby się, jest. Moja wielka nadzieja, dotychczas niespełniona, polega na tym, żebym się dowiedział, czy w tym roku odśnieżano lepiej czy gorzej niż w minionym i czy dziur jest więcej czy mniej. Wtedy dopiero miałbym poczucie, że uzyskałem informację, a nie tylko, że powiedziano mi to, co i tak wiem, wiedziałem i będę wiedział.
Na tych dwu skrajnie banalnych przykładach doskonale widać, na czym dzisiaj, w czasach niebywałej roli i rozmachu mediów dysponujących najróżniejszymi środkami przekazu, polega informacja. O fakcie, że samolot miał wypadek czy autokar zsunął się na pobocze drogi, dowiemy się nieuchronnie, a poinformować o tym jest bardzo łatwo. Zdarzyło się, więc o tym piszemy lub to pokazujemy. Jest to niezbędne, ale stanowi tylko elementarne minimum informacji. Wszystko, co ciekawe dla informowanego, zaczyna się dopiero potem. Ale jakże często tego potem już nie ma.
Potem może polegać albo na pogłębieniu informacji albo na jej skomentowaniu. Przy czym skomentowanie to nie znaczy ocena z prawa, lewa czy z centrum ideowego, lecz ocena na tle innych podobnych zachowań w Polsce i na świecie. Słyszymy na przykład wiele na temat używania mowy nienawiści w polityce, zwłaszcza przez parlamentarzystów. Nie jestem bardzo zainteresowany słuchaniem po raz dwudziesty słów pani Pawłowicz, ale bardzo by mnie ciekawiło, jakie konsekwencje spotkałyby ich autorkę w innych krajach o ustroju demokracji parlamentarnej. Czy zdarzają się podobne wypowiedzi i jak na nie reagują tamtejsi komentatorzy?
Ma to ścisły związek z relacjami między informacją telewizyjną, radiową i prasową a rzekomo zagrażającym jej internetem. Fakty, proste fakty w internecie z reguły pojawiają się szybciej niż w telewizji, a jeszcze szybciej oczywiście niż w prasie. Jednak, bez względu na lepszą czy gorszą jakość portali internetowych, jeszcze przez wiele lat nie będą one dysponowały takimi komentatorami jak prasa czy telewizja, bo po prostu nie będą dostatecznie finansowane i nie są na ten typ komentarza nastawione. Tu otwierają się wielkie możliwości dla tradycyjnych mediów. Nie gonić za wydarzeniem albo nie tylko gonić za wydarzeniem, ale przede wszystkim je komentować. We wspomnianej sprawie pani Pawłowicz komentarze internautów, to jak zwykle, a nawet tym razem bardziej, całe litanie wyzwisk zależnych tylko od politycznych emocji anonimowego internauty. Czy doprawdy nie należy nam się coś więcej? Chciałbym na przykład wiedzieć, czy takie wystąpienia podlegają przepisom prawa karnego, czy podlegają decyzji jakichkolwiek gremiów zawodowych lub uczelnianych, czy partia polityczna, którą osoba ta reprezentuje, nie powinna się obowiązkowo wypowiedzieć na temat takich wypowiedzi? A skoro unika niezbyt atrakcyjnego tematu, to czy należy z tego unikania uczynić problem.
Sama informacja to za mało. Od mediów oczekuję analizy
Dziennikarze (ja też występuję w tej roli, więc piszę i do siebie) są bardzo ważnymi usługodawcami w społeczeństwie demokratycznym. Usługi przez nich dostarczane powinny, jak wszelkie usługi, być rezultatem ich szczególnych zawodowych kompetencji. W Polsce jednak nastała moda na samodzielne myślenie. Jakże często słyszę od komentatorów sformułowania w rodzaju „moim zdaniem” czy ostatnio „ja sobie myślę tak...”. Nie tego od dziennikarzy usługodawców oczekujemy, oczekujemy w miarę obiektywnego komentarza na temat tego, jak sobie radzą z odśnieżaniem w innych krajach, jak jest w sprawie związków partnerskich czy zatrudniania byłych prezydentów przez prywatnych biznesmenów. Usługa dziennikarska polega zatem na opatrzeniu informacji sprawdzonym i opartym na rozległej wiedzy kontekstem, ukazującym tę informację w pełnym świetle. W przeciwnym razie moim zdaniem i tak sobie myślę, że są dziury w drogach.