Suma, o którą rozbił się unijny szczyt, wynosi około 30 mld euro.
To mniej, niż wynosi warta 43 mld dol. planowana kolejna transza pomocy dla Grecji. W tym samym czasie, gdy przywódcy Dwudziestkisiódemki nie mogli porozumieć się w sprawie siedmioletniej perspektywy, Europejski Bank Centralny szykował się na kolejną operację wykupu obligacji państw bankrutującego Południa. W przypadku tego manewru mówimy o kwocie równej jednej czwartej budżetu UE z propozycji Komisji Europejskiej. Nie trzeba większej liczby przykładów, by pokazać, że polskie postulaty dotyczące spójności i rolnictwa nie są zbyt wygórowane.
Ich spełnienie z każdym kolejnym szczytem się oddala. Podobnie niebezpieczna jak przekładanie szczytu jest walka o budżetowe rabaty Duńczyków, Holendrów czy Szwedów. W dzisiejszym DGP komisarz Janusz Lewandowski mówi o tym, jak bardzo pokrętna jest logika rabaciarzy. – Żeby jeden kraj mógł mieć rabat, trzeba znaleźć na to pieniądze gdzie indziej – komentuje Lewandowski.
Determinacja, by do budżetu dorzucić jak najmniej, jest zbyt duża, żeby Polska mogła liczyć na sukces. Największy skąpiec – David Cameron – nie gra w pojedynkę, jak próbował nas przekonywać premier Donald Tusk. Ma ciche wsparcie rabaciarzy. Jest ich liderem. Do tego jego argumenty są coraz bliższe sojuszniczce polskiego premiera – Angeli Merkel.
Jak w tej sytuacji ocenić działania polskiego rządu? Oczywiście można w prosty sposób powiesić na nim psy. Problem jednak w tym, że Tusk ma wybitnie ograniczone pole manewru. To nie on jest płatnikiem netto do budżetu. I nie on ma moc sprawczą, by tego, kto płaci, zmusić do hojności. Zresztą gdy tylko staniemy się płatnikiem netto, podzielimy argumenty Camerona. To, co dziś jest dla nas skąpstwem najbogatszych, stanie się rozsądnym argumentem oszczędnych.