Właściwie można było się spodziewać, że orzeczenie Federalnego Sądu Konstytucyjnego w Karlsruhe zezwoli rządowi na ratyfikację paktu fiskalnego oraz traktatu o Europejskim Mechanizmie Stabilizacyjnym i w konsekwencji na uczestnictwo w przyszłości środków niemieckiego podatnika w nowym układzie finansowym strefy euro.
Wiele na to wcześniej już wskazywało, ale odrobina niepewności jednak pozostawała do ostatniej środy.
Dokładnie dzień wcześniej przyszło mi nad tym deliberować akurat na Akropolu, gdzie trafiłem po raz pierwszy w życiu. Z tej perspektywy, kiedy w takim miejscu niemal dotykalnie przeżywa się, czym jest Grecja w naszej kulturze i historii, inżynieria finansowa w sposób naturalny schodzi na plan dalszy. Byłoby jakimś niewybaczalnym aroganckim zachowaniem odwrócić się w tej chwili do Greków plecami i powiedzieć: od tej chwili radźcie sobie sami. Wiem, że to jest rozumowanie trochę irracjonalne – trudno, ale teraz nie jestem już w stanie od niego się uwolnić.
Zastanawialiśmy się też z moimi greckimi przyjaciółmi, co by się stało, gdyby ich kraj został ostatecznie jednak wypchnięty ze strefy euro. Może byłaby to rzeczywiście dobra okazja, żeby przetestować następstwa takiej decyzji – po to, by ustrzec się w przyszłości przed znacznie poważniejszymi komplikacjami, które mogłyby mieć miejsce w podobnej sytuacji w przypadku większych państw.

Wypychanie Grecji ze strefy euro zrujnowałoby cały system

Obawiam się jednak, że powrót do takiego prostego stanu ex ante, jak przed wejściem do strefy euro, nie jest już możliwy. Chociażby z tego powodu, że Grecja żyje przede wszystkim z turystów, i to głównie z krajów euro. Siłą rzeczy więc euro płynęłoby tak jak dotychczas szerokim strumieniem wprost do kieszeni żyjących z turystyki Greków, rodząc z powodu przeliczeń niesłychane komplikacje w systemie podatkowym i bilansie płatniczym. Musiałoby się to skończyć jakąś gigantyczną szarą strefą z bardzo negatywnym wpływem na stan finansów publicznych w ogóle. Drachma nie mogłaby chyba już wrócić do roli normalnego klasycznego pieniądza, a w szczególności być miernikiem wartości towarów i usług. Tę funkcję, zdaje się, nadal utrzymywałoby euro – tak jak u nas swego czasu dolar amerykański, w którym obliczało się wartość nieruchomości, w tym mieszkań na wolnym rynku, samochodów. Dobrze to znamy z nieodległych przecież czasów. Gospodarka europejska stanowi dzisiaj system tak silnie powiązanych naczyń, że sztuczne wyjmowanie z niej narodowego segmentu może doprowadzić do destabilizacji całego tego systemu.
Jednak Grekom mamy to i owo do zawdzięczenia, a w pewnym sensie wszystko. Gdyby nie odważna myśl Peryklesa, gdyby nie zbudowane tam podstawy demokracji, może tkwilibyśmy, tak jak cały pozostały ówczesny świat, w okowach wschodnich despotii – może nawet do dzisiaj. Trudno się oprzeć takiemu rozumowaniu, obserwując, jak straszliwe kłopoty z budowaniem demokracji mają do dzisiaj niemal wszystkie kraje azjatyckie. W tym sensie Grecja nas zbawiła przed wiekami, ukazując inną drogę rozwoju cywilizacyjnego – efektywną zarówno w sensie kultury materialnej, jak i tworzenia warunków życia godnego w ogóle.
Warto w tym kontekście pamiętać także to, że pisma Nowego Testamentu spisane zostały w grece. Schodząc z Akropolu, nie mogłem się oprzeć nutce żalu, że za chwilę pył tego cudownego miejsca zniknie z moich butów. Na szczęście było jeszcze przed nami wspaniałe muzeum akropolińskie otwarte przed olimpiadą w Atenach. Wiele zgromadzonych tu obiektów ma w podpisach informację, że brakujące elementy eksponowanych rzeźb znajdują się w Muzeum Brytyjskim czy w Watykanie. Dobrze, że nam się to uzmysławia i przypomina.
Cóż, całą historię Grecji dałoby się napisać jako historię upadku i destrukcji sprowadzonej głównie przez tych, którzy tu przychodzili z nieczystymi intencjami.