Z Komisji Europejskiej wypływa coraz więcej konkretów na temat przyszłego kształtu unii bankowej. Wiadomo, że będzie to klub dla 17 państw strefy euro. Wiadomo, że dominującą rolę będzie miał w niej EBC. Wiadomo, że nadzór bankowy nie obejmie 6 tys. banków, jak chce tego KE, bo buntują się przeciw temu Niemcy.
Jasne jest też, że na razie gwarantowanie depozytów pozostanie domeną państw narodowych. Teraz przywódcy UE będą „mielić” pomysł komisarza Michela Barniera. Główne jego tezy jednak pozostaną. Co z tego wynika dla Polski? Coraz bardziej jasne staje się, że powinniśmy pozostać z dala od tej dziwacznej konstrukcji. Szkoda tylko, że niezależnie od tego, czy znajdziemy się w niej, czy też nie – będzie ona na nas oddziaływała.
Choćby z powodu prób podzielenia unijnego rynku bankowego. Budowania iluzji banków mniej i lepiej zabezpieczonych. I zarazem ingerowania w jednolity rynek europejski, który dla Polski jest wartością najważniejszą. Wspólny rynek był głównym motywem wstępowania do UE. Sprzyjał naszej przedsiębiorczości i premiował Polskę jako kraj biedniejszy, ale za to konkurencyjny wobec przeregulowanych gospodarek starej Europy. Właśnie dlatego pomysły, które rodzą się w głowach komisarzy takich, jak Barnier, są dla nas niekorzystne. Nie chodzi już nawet o takie szczegóły, jak fałszywe przekonywanie, że przystąpienie Polski do unii bankowej jest możliwe, mimo że kraj nie jest w unii walutowej. Ważne jest co innego. Barnier świadomie albo nie dobiera się do unijnych fundamentów. Jeśli Komisja proponuje podział rynku bankowego, dlaczego ufać jej, że nie spróbuje zrobić tego samego z ubezpieczycielami, producentami aut czy wielkimi koncernami budowlanymi. Wszystkie te branże – podobnie jak sektor bankowy – są kluczowe dla unijnej gospodarki. Budowlańcy zapewniają wzrost. Producenci aut miejsca pracy. Dlaczego zatem nie zabrać się do regulowania i tych dziedzin?