Euforia po Euro 2012 przeminie, ale długi miast gospodarzy zaczną nam doskwierać. Zwłaszcza że trudno będzie sięgnąć do finansowych rezerw, z których można by je spłacić.
Z czterech miast, w których odbywają się rozgrywki, tylko Warszawie udało się nie przekroczyć dopuszczalnego progu zadłużenia, czyli 60 proc. rocznych dochodów. Poznań zadłużył się na 72 proc., Gdańsk – 64 proc, Wrocław – 63 proc. Wprawdzie infrastruktura budowana na mistrzostwa będzie nam służyć nadal, ale nie zmienia to faktu, że pętla zadłużenia zaciska się coraz bardziej.
Duże miasta próbują namawiać osoby, które znajdują w nich zatrudnienie, by zalegalizowały w nich rzeczywisty pobyt. W samej Warszawie zameldowanych jest 1,7 mln osób, a mieszka 2,5 mln. Wiele z tych osób chętnie by się przemeldowało, a miasta miałyby z tego pożytek, bo ich budżety zasila część wpływów z PIT. Chce miasto, chcą ludzie – o co więc chodzi? O to, że jeśli ludzie ci nie mają własnego mieszkania, właściciel tego, w którym wynajmują lokum, nigdy się na ich zameldowanie nie zgodzi. Mimo że meldunek jest tylko potwierdzeniem faktycznego miejsca pobytu i żadnych praw do zajmowanego mieszkania nie daje. Nie daje, ale spróbujcie z niego wyrzucić rodzinę z dzieckiem, kobietę w ciąży, osobę, która straciła pracę. Dobre państwo samo mieszkania im nie da, ale z cudzego wyprowadzić nie pozwoli. Ta ochrona jest pozorna, bo – żeby uniknąć ewentualnych kłopotów – osób wynajmujących mieszkanie po prostu się nie melduje. Zły przepis w rzeczywistości nikogo więc nie osłania, nikt z niego nie korzysta, ale miasta i ludzie tracą.
Politycy nadzwyczaj łatwo rozdają to, co nie jest ich własnością. SLD pod koniec rządów w 2005 r. kosztem samorządów lokalnych zrobił prezent Polskiemu Związkowi Działkowców. Przeforsował ustawę o rodzinnych ogródkach działkowych, która z gruntów prawnie należących do gmin lub państwa pozwala działkowcom (tym z PZD) korzystać nieodpłatnie. W centrach wielkich miast, w których znajdują się działki, spowodowało to dziwaczną sytuację. Mieszkańcy domów położonych w najbardziej atrakcyjnych dzielnicach muszą płacić coraz wyższy podatek za dzierżawę gruntu. Włodarze miast rozumują rynkowo – jeśli kogoś nie stać na płacenie podatku w drogiej dzielnicy, powinien się przeprowadzić do tańszej. Tylko że gospodarka rynkowa zatrzymuje się na bramie prowadzącej na działki. Tutaj grunt użytkowany jest bezpłatnie. Zamiast służyć wszystkim mieszkańcom miasta, stał się przywilejem niektórych.
Miasta mają rezerwy, dzięki którym łatwiej mogłyby spłacić długi. Ale skorzystanie z nich naruszyłoby interesy wielkich, politycznie znaczących grup. Zrobią wszystko, żeby do tego nie dopuścić. Więc rosnące długi zostaną spłacone z kieszeni milczącej większości, która swoich interesów nie broni. Wzrosną opłaty za komunikację, żłobki, przedszkola, wodę. Wzrosną podatki lokalne, także te od drożejącej ziemi, zawarte w czynszach za mieszkania. Tak będzie, dopóki milcząca większość także nie zacznie bronić swoich interesów.