Pisząc niniejszy komentarz, mogę być nieco stronniczy. Siedzę bowiem w Atenach, w Roof Garden Restaurant hotelu Grand Bretagne. Po prawej widzę Akropol, zaś po lewej budynek parlamentu – trzeba przyznać, Ateny to piękne miasto z klasą.

Greccy biznesmeni, z którymi miałem okazję się spotkać, podchodzą do panującej sytuacji z dużą dozą realizmu, zdając sobie sprawę z tego, że nim nadejdą lepsze czasy, sytuacja ulegnie jeszcze pogorszeniu. Nawet media zauważają, że niezależnie od tego, kto wygra wybory 17 czerwca, i tak nie dostaną wystarczającego mandatu do wprowadzenia zmian.

W klasycznym akcie zaprzeczenia Greccy politycy wciąż uważają, że ktoś się z nimi liczy i są w stanie decydować o następnych krokach Grecji. Być może jest to prawda, ale tylko wtedy, kiedy zaproponują wiarygodną alternatywę dla obecnego impasu. Kilku ludzi, z którymi rozmawiałem, mówi otwarcie, że nie interesuje ich, kto wygra – byleby zrobili, co trzeba. Niestety dodają również, że żadna z obecnych partii ani potencjalnych koalicji nie dostanie wystarczającego poparcia, by wprowadzić potrzebne zmiany.

Obserwując obecną sytuację i słuchając Greków, na myśl przychodzą mi dwie tezy:

1. Wielu Greków wydaje się wierzyć, że czekają ich trzecie i ostateczne wybory jeszcze w tym roku – w dalszym ciągu jest za wcześnie na wprowadzenie realnych zmian. Taki stan rzeczy wpisuje się w mój trój-etapowy model kryzysu (zaprzeczenie, protest, mandat do zmian) – ostatni etap jest nad wyraz gwałtowny i zapewne nadejdzie w czwartym kwartale tego roku.
2. Niektórzy twierdzą, że koalicję utworzyć mogą PASOK i Syriza. Wygląda na to, że na początku lat 80-tych PASOK, na którego czele stał Papandreou, przekuł podobną sytuację w koalicję kierowaną przez PASOK.

Nie znam się wystarczająco dobrze na greckiej polityce, aby móc ocenić prawdopodobieństwo wystąpienia takiej sytuacji, ale z perspektywy ekonomicznej trudno pogodzić mi się z obecnym rozwojem wydarzeń. Niektórzy Grecy mówią, że nawet Syriza jest w stanie spełnić obietnice wyborcze i jednocześnie wypełnić zobowiązania wobec Troiki.

Syriza obiecuje nacjonalizację banków. Troika się temu nie sprzeciwi, gdyż banków greckich w żaden wiarygodny sposób nie da się już uratować.

Syriza obiecuje opodatkowanie branży logistycznej w celu zwiększenia wpływów do budżetu – mowa tu jednak jedynie o podatku od dochodu właścicieli kontenerowców, nie zaś o podatku od tonażu, jaki obowiązuje w Niemczech. To obietnica dla „biednych” – swoisty podatek dla biznesmenów z pięcioma Ferrari, siedmioma domami letniskowymi itd. W rzeczywistości podatek ten jest zupełnie nieistotny.

Syriza obiecuje odejście od planów redukcji zatrudnienia w sektorze państwowym. Troika może na to pójść, gdyż taka 5-6-letnia gra na czas wygląda znacznie lepiej niż przeprowadzanie bolesnych cięć od razu. Ponadto Grecja zbliża się do nadwyżki budżetowej.

No i na koniec, Syriza obiecuje moratorium na spłatę długów. A jako że 70 proc. zadłużenia należy do sektora publicznego, oznaczałoby to restrukturyzację oprocentowania i wydłużanie terminów zapadalności.

Syriza to sposób klasy robotniczej na okazanie swojej niechęci elitom. Nadchodzące wybory będą dotyczyły w tym samym stopniu cięć proponowanych przez Troikę, co wyrażenia ogólnego sprzeciwu wobec elit, które w ciągu ostatniej dekady doprowadziły Grecję na skraj przepaści.

Steen Jakobsen