Wczorajszej decyzji Rady Polityki Pieniężnej o podniesieniu stóp procentowych towarzyszyły ogromne – jak na politykę pieniężną – emocje specjalistów: ekonomistów, analityków i osób działających na rynku finansowym. Dlaczego?
Jeszcze niedawno ten rynek oczekiwał, że spowolnienie w gospodarce może skłonić RPP do obniżki stóp. Wysoka inflacja w ostatnich miesiącach oraz podwyższone oczekiwania inflacyjne (ośmiu na dziesięciu Polaków nie liczy na to, że w najbliższych 12 miesiącach tempo wzrostu cen wyhamuje) w połączeniu z coraz bardziej jastrzębimi wypowiedziami przedstawicieli banku centralnego spowodowały, że prognozy dużej części analityków zmieniły się o 180 stopni.
Te emocje warto jednak nieco stonować.
Prezes NBP mówił wczoraj o normalizacji polityki pieniężnej, a nie o rozpoczęciu cyklu podwyżek stóp. To oznacza, że wczorajsza decyzja może mieć charakter jednorazowy. Nawet gdyby w najbliższych miesiącach RPP podniosła stopy jeszcze raz, to wpływ tego typu decyzji na gospodarkę jest mocno ograniczony.
Z całą pewnością zarobią banki, które potrafią wykorzystać okresy zarówno podwyższania, jak i obniżania stóp. Teraz, by zwiększyć zyski, wystarczy im szybko podnieść oprocentowanie kredytów (w większości przypadków dzieje się to automatycznie) i wstrzymać się nieco z podwyżkami oprocentowania lokat. Wszyscy inni stracą, ale dodatkowe koszty, jakie trzeba będzie ponieść w związku ze wzrostem kosztów kredytów, będą niewielkie.
W sumie we wczorajszej podwyżce stóp najwięcej było PR-u (który w polityce pieniężnej może odegrać większą rolę niż jakiekolwiek realne działania), obliczonego na stłumienie oczekiwań inflacyjnych. Inflacja jest podwyższona głównie przez ceny żywności i energii. A na nie stopy procentowe wpływu nie mają.