W ostatnią niedzielę Christine Lagarde, szefowa Międzynarodowego Funduszu Walutowego, występując na China Development Forum 2012, wskazała, że obecny nastrój i perspektywy gospodarcze są nieco bardziej komfortowe niż podczas jej poprzedniej listopadowej wizyty w Państwie Środka. Jej zdaniem chmury, które zebrały się nad światową gospodarką, zaczynają się rozrzedzać, szczególnie za sprawą działań podjętych w Europie, ale również dzięki poprawie sytuacji w realnej gospodarce USA.
Jednocześnie wskazała na to, że epicentrum ryzyka wciąż znajduje się na Starym Kontynencie, i choć nakreślona ścieżka działań jest właściwa, jest jeszcze wiele pracy do wykonania, a rynki są wyjątkowo nerwowe. Do tego obrazu należałoby dołożyć ryzyko znacznego wzrostu cen ropy. Rynki wschodzące są czynnikiem stabilizującym dzięki swej potędze wzrostu. Cały ten opis, choć brzmi optymistycznie, pokazuje, jak bardzo napięta i niepewna wciąż jest sytuacja. Podkreślam tę kwestię, gdyż można zaobserwować, że z czarnego pesymizmu świat wchodzi w hurraoptymizm. A skrajności nie sprzyjają chłodnej i racjonalnej ocenie.
Zaczynając od Stanów, tak jak pisałem ponad miesiąc temu, seria dobrych danych wskazujących na stały przyrost miejsc pracy w sektorze prywatnym daje mocne podstawy do oceny, że kraj ten wychodzi na stałe z kryzysu. Oczywiście wciąż brakuje potwierdzenia tej tezy w danych z rynku mieszkaniowego czy nawet z aktywności przemysłowej. Zanim ożywienie stanie się szerokie i zacznie obejmować większość obszarów gospodarki amerykańskiej, minie co najmniej rok. Jeśli jednak teza o ożywieniu w gospodarce USA się potwierdzi, to część ciemnych chmur rzeczywiście zniknie.

O ile można mówić o końcu kryzysu w USA, to w Europie jest to stwierdzenie na wyrost. Na razie działa tabletka przeciwbólowa, ale choroba wciąż trwa

Gorzej z Europą. Działania EBC zasilające w płynność europejski system finansowy nie są sposobem na rozwiązanie kryzysu. Niewątpliwie było to działanie niezbędne i dzięki nieograniczonej płynności nie został nawet przez chwilę zachwiany krwiobieg europejskiej gospodarki. Pamiętajmy jednak, że można to porównać do tabletki przeciwbólowej, która łagodzi objawy, ale prawdziwych problemów zdrowotnych w żaden sposób nie leczy. Co więcej, ta łatwa płynność wysyła złudne sygnały, a tani i łatwy pieniądz zawsze prowadzi do nierównowagi. W EBC zresztą trwają na ten temat spory, a chodzi tak naprawdę o to, jak sprawić, aby zasilanie miało wyłącznie charakter tymczasowy i nie zdążyło wywołać skutków ubocznych. Aby jednak działania EBC można było zaliczyć do tymczasowych, potrzebne jest ożywienie gospodarcze w Europie, a tego jak na razie za bardzo nie widać. W czasie kiedy Ameryka powoli wychodzi na prostą, Europa właśnie wchodzi w recesję, co będą potwierdzać kolejne dane z gospodarek Eurolandu. Zanim bowiem przeprowadzane reformy przyniosą pozytywny skutek dla wzrostu gospodarczego, musi upłynąć trochę czasu. I to pod warunkiem, że wprowadzane zmiany mają charakter podażowy, a nie polegają głównie na podwyżkach obciążeń podatkowych. Bez wątpienia wyjątkowo spokojnie przeprowadzona restrukturyzacja greckiego długu zdjęła nabrzmiałe napięcie co do samego przebiegu operacji. Okazało się, że można przeprowadzić formalny proces bankructwa bez paniki rynkowej, a tzw. ryzyko zarażenia istotnie zmalało. Oczywiście od samej restrukturyzacji Grecja nie stanie na nogi; aby to się stało, kluczowa będzie skuteczność wprowadzanych w tym kraju reform. Podobnie w Portugalii, Hiszpanii i we Włoszech. Na pewno dziś zbyt wcześnie jest mówić o sukcesie. O ile w krajach tych udało się zdefiniować i zapowiedzieć kluczowe dla odzyskania konkurencyjności gospodarek reformy, o tyle szanse ich realizacji, jak i skutki, wciąż należą do przyszłości.
I na koniec Chiny, od których rozpoczęliśmy tę światową podróż. Lekko spowalniają, co akurat jest dobre zarówno dla nich, jak i dla całej światowej gospodarki. Bardzo trudno jest zaplanować tempo spowalniania chińskiej gospodarki, choć tak właśnie władze chińskie chciałyby zrobić. Chiny dzisiaj są motorem wzrostu, ale w przyszłości mogą stać się następnym epicentrum kryzysu i globalnych wstrząsów gospodarczych. Przede wszystkim ze względu na rosnącą presję ze strony chińskiego społeczeństwa domagającego się wyższych wynagrodzeń za wykonywaną pracę, jak również ze strony waluty, która sztucznie podtrzymuje chińską konkurencyjność eksportową. Trudno przewidzieć, kiedy wstrząsy związane z tymi dwoma czynnikami mogą wystąpić, jednak ważne jest, aby ten czynnik potencjalnego ryzyka monitorować. Dzisiejsza stabilność w dłuższym okresie jest złudna i stanie się czynnikiem ryzyka.
Tak czy inaczej zbyt wcześnie jest, aby dzisiaj ogłaszać koniec kryzysu. O ile takie stwierdzenie może być jeszcze poprawne w przypadku USA, o tyle jest stanowczo na wyrost, jeśli chodzi o Europę. I o tym w najbliższych miesiącach powinniśmy pamiętać.