Jesteśmy świadkami powoływania do życia nowej małej Unii w ramach 27 państw Wspólnoty. Niemcy i Francja wykorzystują spolegliwość zadłużonych państw i wprowadzają porządki, które niekoniecznie są korzystne dla państw bez wspólnej waluty.
Swoje wpływy tracą instytucje unijne: Parlament i Komisja. Duet Merkel – Sarkozy wywołuje niebezpieczne antagonizmy. Zbyt często działa jednostronnie.
To nie jest definicja sytuacji eurosceptyka, który na siłę chce udowodnić swoje tezy. To nie jest analiza osoby, która żywi się antyniemieckimi fobiami. To diagnoza unijnego komisarza, który ostrzega, że przy okazji kryzysu zadłużenia pojawiło się ryzyko rozmontowania Europy 27 państw. Unii działającej na podstawie traktatów, a nie zarządzanej przez nieformalny duet Merkel – Sarkozy czy znających odpowiedzi na wszystkie pytania technokratów z grupy frankfurckiej.
Walka o dużą Europę, unię traktatową pozostaje polską racją stanu. Unia matrioszek lub Europa technokratów to spełnienie najgorszych obaw Polski. Nie po to przystępowaliśmy do UE, by teraz godzić się na powołanie nowej organizacji, która sama sobie na nowo zdefiniuje jednolity rynek czy konkurencyjność. Nie ma racji bytu argument, że taką cenę trzeba zapłacić, by uratować euro. Choćby z tego prostego powodu, że unia Merkozy’ego zapisana w umowie międzyrządowej do tej mitycznej akcji ratunkowej wcale się nie przyczynia. Żaden z artykułów umowy międzyrządowej nie gwarantuje, że Grecja nie zbankrutuje, a Włochy obniżą rentowność swoich dziesięcioletnich obligacji. Unia Merkel – Sarkozy’ego to po prostu nowy podział władzy w Europie. Z polskiego punktu widzenia jest on niekorzystny.