Bankowość zawsze była sferą, w której duże znaczenie ma to, jak daną instytucję postrzega się na zewnątrz. W końcu tu wszystko opiera się na kredycie, a kto pożyczy pieniądze instytucji w kłopotach?
Teraz taka opinia ma jeszcze większe znaczenie. Bankowcy w Europie Zachodniej udają, że mają skarbce pełne euro i nic im nie grozi. Z kolei polscy bankowcy nie ponoszą gigantycznych strat na papierach należących do państw zagrożonych bankructwem, ale muszą słuchać central, które takie kłopoty mają. W efekcie nikt nikomu nie ufa i nie chce pożyczać.
Aby temu zaradzić, polskie banki chciałyby od Narodowego Banku Polskiego taniej i skutecznej pomocy, z której można by skorzystać bez posądzenia o problemy finansowe. Lęk przed taką opinią panował 3 lata temu, kiedy rynek międzybankowy, na którym finansiści pożyczają sobie pieniądze, zamarł po upadku Lehman Brothers. Wtedy NBP zaoferował pomoc, ale banki bały się z niej skorzystać z obawy przed utratą reputacji bezpiecznych i wypłacalnych.
Ale NBP ma podobny kłopot. Jeśli teraz zacznie pomagać polskim bankom na dużą skalę (jak robi to EBC), po świecie rozejdzie się pogłoska, że system finansowy w naszym kraju wcale nie jest tak bezpieczny, jak wcześniej deklarowano. I zamiast pomóc, NBP tylko pogorszy sytuację na rynku międzybankowym. Stara się więc nie robić niczego niezwykłego.
Istnieje możliwość, że dzieje się tak dlatego, że nikt nie przeanalizował sytuacji sprzed trzech lat i nie przygotował takich rozwiązań, które uspokoją banki bez niepokojenia rynków finansowych. Jednak całkiem prawdopodobne jest to, że dzisiejsze działania to efekt dogłębnych analiz. Może płynące z nich wnioski nakazują robić dobrą minę do gry, nawet złej, tak długo, jak ona trwa. W końcu prawa ekonomii są nieubłagane – po kryzysie, choćby najdłuższym, zawsze przychodzi odbicie.