Tego jeszcze nie było. W ciągu jednego tygodnia rynki finansowe obaliły dwa rządy w Europie – najpierw grecki, potem włoski. Nigdy jeszcze w takiej formie i w takim tempie rynki nie wpływały na losy polityczne kraju.
Niektórzy uważają, że to zmierzch demokracji, bo decyzje, które są podejmowane raz na cztery lata przez społeczeństwo w głosowaniu powszechnym, przejmowane są teraz przez wąską grupę ludzi zarządzających olbrzymimi aktywami.
Nie zgadzam się z tym poglądem. O ile rynki rzeczywiście w krótkim okresie są w stanie wpływać na rzeczywistość, o tyle w średnim i dłuższym okresie to rzeczywistość determinuje ich zachowanie. Brak zaufania do Grecji, a ostatnio do Włoch, wynika z nieodpowiedzialnych zachowań rządzących. Pomysł greckiego premiera Georgiosa Papandreu rozpisania referendum w sprawie ustalonego kilka dni wcześniej pakietu pomocowego pokazał, jak bardzo niewiarygodny to partner. Politycy europejscy, ekonomiści, publicyści ocenili tego typu zachowania podobnie jak rynki finansowe. W przypadku premiera Silvia Berlusconiego od dawna widać było, że to on właśnie – wbrew wizerunkowi liberała gospodarczego, na którego się kreował – jest główną przeszkodą w reformowaniu Włoch. Dzisiaj wiele pisze się o straconej ostatniej dekadzie Włoch, o restrykcjach w dostępie do zawodów i o państwowych monopolach. Wszystko to było od dawna znane, ale dopiero dziś został wystawiony za te wszystkie lata rachunek. Nie mam wątpliwość, że dobrze się stało, iż obaj panowie nie są już premierami.
Nasuwa się oczywiste pytanie: co dalej? Brak Papandreu czy Berlusconiego nie oznacza, że teraz będzie łatwo. Rządy technokratów to rozwiązanie na krótką metę. W obu przypadkach nowo powołani premierzy będą musieli liczyć na wsparcie ugrupowań politycznych Papandreu i Berlusconiego. Odchodząc, Berlusconi powiedział, że w każdym momencie może „wyjąć wtyczkę z gniazdka”. Trudności z powołaniem nowego rządu w Grecji pokazują, jak ciężko będzie skutecznie rządzić. Na szczęście Włochy nie są w tak beznadziejnym stanie jak Grecja, a i klasa polityczna ma większą świadomość wyzwań, przed jakimi stoi. Jednak partyjna polityka za chwilę w obu krajach da o sobie znać.
Zarówno nowy grecki premier Lukas Papademos, jak i prawdopodobny przyszły premier Włoch Mario Monti to osoby cieszące się dużym szacunkiem i z ponadprzeciętnym doświadczeniem. Ich główną słabością w skutecznym rządzeniu będzie brak silnego wsparcia politycznego. Tego dylematu rynki finansowe nie rozwiążą. Partie polityczne, walcząc o władzę, prędzej czy później będą chciały się odciąć od niepopularnych reform. W Grecji dzieje się tak od zawsze, gdyż wszystkie najważniejsze partie w tym kraju są lewicowe. Z kolei we Włoszech trudno sobie wyobrazić, aby lewica (bez wątpienia szczęśliwa z obalenia Berlusconiego) była skłonna popierać niezbędne liberalne radykalne reformy. Jedynym sensownym rozwiązaniem będą wcześniejsze wybory. Nie wierzę bowiem, aby w dzisiejszym świecie 24-godzinnych mediów było możliwe prowadzenie polityki z dala od codziennych badań opinii publicznej. Dlatego też nie pokładałbym zbyt wielkiej nadziei w technokratach, choć bez wątpienia ich przekaz, propozycje zmian, komunikacja z rynkami i światem zewnętrznym będą o lata świetlne od tego, co serwowali nam przez ostatnie miesiące obaj obaleni panowie.

Nowi premierzy Włoch i Grecji będą musieli dostać wsparcie zwolenników Papandreu i Berlusconiego

Głównym zadaniem jest przywrócenie zaufania. Problem Grecji jest mniejszy, gdyż rynki finansowe od ponad półtora roku nie mają do niej zaufania. Jak już wielokrotnie pisałem, im szybciej nastąpi formalne bankructwo Grecji, tym lepiej, gdyż Grecja zniknie z radarów rynków. Jedyne, czego się od Grecji w tym momencie oczekuje, to nierozprzestrzenianie zarazy. W przypadku Włoch i Hiszpanii kluczowe jest wykazanie determinacji reformatorskiej, która uwiarygodniłaby perspektywy spłaty długu. Nie ma się jednak co oszukiwać, wzrost gospodarczy na najbliższe miesiące jest już zdeterminowany. Teraz działania polityków mogą stworzyć nadzieje na lepszą przyszłość. I tego się właśnie oczekuje od technokratów na czele rządów. Ale wystarczy, aby ich decyzje zostały politycznie przyblokowane, a rynki znów wpadną w panikę.
Nie oczekujemy za wiele od zmian politycznych w Grecji i we Włoszech. Dziś rozwiązania są w rękach MFW. Fundusz walutowy jest jedyną instytucją na świecie, która ma zdolność oferowania warunkowej pomocy dla zagrożonych krajów. Nowy premier Włoch zapewne pójdzie na takie rozwiązanie, choć dla poprzednika byłaby to ujma na honorze. Pozostaje nadzieja, że przynajmniej fundusz (być może z pomocą EBC) uspokoi trochę nastrój na rynkach.