Oburzeni łatwo zidentyfikowali winnych światowego kryzysu. To 1 proc. najbogatszych, którzy bogacą się coraz szybciej. Pozostałe 99 proc. w wyniku tego staje się coraz biedniejsze, nie ma pracy, a jeśli już to niewiele warte umowy śmieciowe.
Recepty oburzonych także nie są skomplikowane. Sytuację ekonomiczną świata poprawić ma między innymi powszechny dochód gwarantowany. Jeśli pochodziłby z kieszeni tego 1 proc., to proszę uprzejmie. Ale nawet najbogatsi nie byliby w stanie, nawet gdyby chcieli, sfinansować takiego postulatu. Dokładanie zaś podatków tym, którzy jeszcze pracę mają, z pewnością sytuacji nie uzdrowi.
Gdzie indziej źródła kryzysu dostrzega prof. Paul H. Dembinski, ekonomista i politolog, szef Katedry Strategii i Konkurencji Międzynarodowej Uniwersytetu we Fryburgu w Szwajcarii. Oburzeni na jego diagnozę oburzą się jeszcze bardziej.
Dembinski w swojej najnowszej książce „Finanse po zawale” twierdzi, że sami sobie uczyniliśmy świat nieznośnym. My wszyscy, odpowiedzialni pracujący, którzy staliśmy się jednocześnie kapitalistami. Uzasadniony strach przed demografią i brak wiary w wydolność systemów zabezpieczeń społecznych zmusił zachodnie, ale także polskie, społeczeństwa do zatroszczenia się o własną starość, kiedy jeszcze jesteśmy młodzi i pracujemy. Stąd wielkimi graczami na światowych rynkach finansowych stały się fundusze emerytalne. Dembinski wylicza, że stan posiadania najważniejszych zachodnich funduszy emerytalnych równa się już połowie światowego PKB! Oszczędzamy także bez ich pośrednictwa, kupując m.in. obligacje skarbowe – ulokowaliśmy w nich sumy równe 150 proc. produktu światowego. Bilanse bankowe to zaledwie niecałe 50 proc. globalnego PKB.

Stan posiadania wielkich funduszy emerytalnych równa się połowie światowego PKB

Finansowy potencjał przyszłych emerytów staje się coraz większy, nieporównanie większy niż 1 procentu najbogatszych. A konsekwencje tego faktu dla przyszłych emerytów są coraz gorsze.
Zarządzający funduszami, żeby przyciągnąć jeszcze więcej pieniędzy (oraz w trosce o własne zarobki), próbują osiągnąć coraz wyższą stopę zwrotu. Dla zarządów spółek giełdowych, w które inwestują fundusze, najważniejszy stał się nie produkt, który dostarczają na rynek, lecz zadowolenie akcjonariuszy. Bo jak akcje stanieją, prezesi mogą polecieć.
Ale największą ofiarą nieznośnego fetyszu stopy zwrotu stali się ludzie. Ci sami ludzie, którzy oszczędzają na starość, ale są jednocześnie gdzieś pracownikami lub pracy szukają.
Można powiedzieć, że my sami, jako kapitaliści, zgotowaliśmy sobie, jako pracownikom, los okropny. W pogoni bowiem za stopą zwrotu dla akcjonariuszy nasi pracodawcy nie traktują nas już jako kapitał ludzkiego, który trzeba cenić, ale jako element kosztów, które coraz bardziej trzeba ciąć. Cena kapitału (także naszego) staje się coraz wyższa, podczas gdy nasza praca gwałtownie tanieje. Słusznie oszczędzając na starość, przyczyniliśmy się do powstania świata, w którym życie ludzi młodych i niestarych staje się coraz trudniejsze. I, co gorsze, recepty na tak postawioną diagnozę nie widać.