Suwerenność jest fajną rzeczą, ale nie może być tak, że najmniejszy udziałowiec blokuje poczynania całej wspólnoty – komentował decyzję Słowaków wstrzymującą zmiany w zasadach unijnych bailoutów Jose Barroso.

Ta opinia jest niepełna. Powinna brzmieć: „Suwerenność jest fajną rzeczą, ale nie może być tak, że najmniejszy udziałowiec blokuje poczynania całej wspólnoty. Chyba że jest się wielkim udziałowcem: Wielką Brytanią, Francją lub Niemcami. Wówczas weto jest OK”.

Nie przypominam sobie, aby ktoś z Komisji Europejskiej albo ze znanych polityków w Europie mówił o nieodpowiedzialności Wielkiej Brytanii blokującej podatek od transakcji finansowych. Podobnie jak nie spadła fala krytyki na Francuzów i Holendrów w 2005 r., gdy odrzucili unijną konstytucję. Niemców z kolei nikt nie rugał, gdy zaskarżyli rozszerzenie uprawnień Europejskiego Instrumentu Stabilności Finansowej (EFSF) do Trybunału Konstytucyjnego.

Mimo nierozsądnych słów Barroso również Słowacy mają prawo do wątpliwości, czy kryzys zadłużenia powinien być rozwiązywany poprzez zaciąganie kolejnych długów. To nie jest pytanie szaleńca czy populisty. Pada ono w kraju, który nie żył przez lata na kredyt jak Grecja. Zamiast tego prowadził bolesne reformy po epoce komunizmu. Notabene ich architektem jest obecny główny blokujący głosowanie w parlamencie nad EFSF Richard Sulik. To pytanie pada w końcu w kraju, w którym PKB per capita wynosi nieco ponad 11 tys. euro, gdy w przypadku Grecji ta kwota to niemal 20 tys. euro. Jak przypomina dziennik „Wall Street Journal”, średnie roczne zarobki na Słowacji wynoszą 8,7 tys. euro. W Grecji prawie 24 tys. Od Słowacji, która prowadziła odpowiedzialną politykę budżetową, wymaga się teraz poparcia planu ratowania zadłużonych Greków. Nie czas, by nazywać ich czarnym ludem Europy. Sulik nie jest też liderem europejskiej Tea Party – jak napisał „Handelsblatt”. Jose Barroso i jemu podobni powinni zaakceptować, że niezależnie od okoliczności Słowacja ma i suwerenność, i głos.