W przedwyborczej gorączce partie pretendujące do władzy nie przejmowały się za bardzo tym, co się dzieje poza naszymi opłotkami. A po świecie rozlewa się już druga fala kryzysu. Może nie tak gwałtowna, jak ta sprzed kilku lat, ale dla nas jeszcze bardziej groźna.

Analitycy przewidują, że tym razem możemy się nie obronić przed recesją. Tkwi w niej Grecja, dla której prognozy są bardzo pesymistyczne – jej gospodarka przez kolejne trzy lata będzie się kurczyć. Recesja stała się faktem w Portugalii i we Włoszech, które mogą w niej tkwić do 2013 r. Dla Polski najgorsze jest to, że recesja z peryferii Europy przenosi się już do jej centrum. Gwałtownie zwolniła gospodarka Niemiec, naszego głównego partnera gospodarczego. To groźne dla naszego eksportu, Niemcy są przecież najważniejszymi odbiorcami naszych towarów. Kłopoty banków niemieckich i francuskich, które w obligacjach greckich i włoskich umoczyły setki miliardów euro, wcześniej czy później staną się też kłopotami naszego systemu bankowego. Ostatni kwartał obecnego roku, a już z pewnością pierwszy następnego, nie będą dla polskiej gospodarki tak dobre jak poprzednie.

Także uwarunkowania polityczne są gorsze niż przed trzema laty. Dla społeczeństw krajów zachodnich czas, jaki minął od tamtej pory, był okresem cięć wydatków socjalnych i wielu wyrzeczeń. Nastroje pogarszają też wysokie wskaźniki bezrobocia. Ludzie oczekują od rządzących wskazania lepszej perspektywy, a nie konieczności kolejnych reform. Z pewnością będą się przeciwko tym reformom buntować. Zachodnie rządy mają też mniejsze pole manewru z powodu ogromnego zadłużenia. Przy pierwszym uderzeniu kryzysu podtrzymywały zwalniającą gospodarkę podsypywaniem do niej pieniędzy. Pamiętamy, jak Niemcy kupowali nasze samochody dzięki temu, że ich rząd dopłacał im do zakupu nowych. Teraz na to już nie można liczyć. Deficyty są za duże. Trzeba je ograniczać, a to z kolei hamująco będzie wpływać na wzrost. Tak źle i tak niedobrze.

Jak na tym tle rysują się perspektywy dla nas? Polacy, choć PiS przez całą kampanię wmawiało nam, że zasługujemy na więcej, nie powinni się czuć zmęczeni reformami. Rząd PO – PSL dość konsekwentnie ich unikał. Dłużej się jednak nie da. Rynki finansowe na świecie są tak rozhisteryzowane, że brak determinacji przy zapowiadanym przez Polskę ograniczaniu deficytu finansów publicznych może się skończyć odmową zakupu naszych papierów skarbowych. Albo zażądaniem takiej ceny, że pożyczanie stanie się dla państwa rujnujące.

Reform nie wolno odkładać także z innego powodu. Otóż kłopoty świata i Europy wprawdzie odbiją się na Polsce i Polakach, ale nie na każdej grupie w takim samym stopniu. Są nawet grupy, które mają szansę na nich zarobić. Z pewnością należą do nich duże, nowoczesne gospodarstwa rolne. W ostatnich tygodniach złotówka gwałtownie straciła na wartości i to musi się odbić na cenach, wszyscy z tego powodu dostaniemy po kieszeni. Ale dla rolników oznacza to sporo wyższe dopłaty do hektara – będą liczone według kursu złotego z początku października. Dostaną więc sporo więcej niż przed rokiem. Także ceny żywności na świecie, choć ich gwałtowny wzrost z powodu recesji zostanie przyhamowany, podskoczyły dość znacznie. Polscy rolnicy zarobią podwójnie – ceny skupu zboża czy mięsa w naszym kraju są już prawie identyczne jak w pozostałych krajach Unii. Są takie same w euro. Gdy jednak euro w złotówkach staje się droższe, rolnicy zacierają ręce. Społeczeństwo traci, ale rolnicy zyskują. Sytuacja gospodarstw towarowych w ostatnich latach bardzo się poprawiła. Nietowarowe zaś ciągle mają wielkie możliwości uzyskania wsparcia, by się towarowymi stać. Popyt świata na żywność rośnie. Takich możliwości przedsiębiorcy nierolnicy nie mają. Nie mają ich także konsumenci. Reformy należałoby więc zacząć od rolnictwa. Państwo powinno przed bolesnymi reformami chronić ofiary kryzysu, ale

Joanna Solska