W czerwcu tego roku na konferencji zorganizowanej przez DemosEuropa zadałem Mario Montiemu, byłemu dwukrotnemu komisarzowi Unii Europejskiej, pytanie, dlaczego politycy europejscy tak powoli podejmują decyzje w tej odsłonie kryzysu. Odpowiedział, że jeszcze nigdy nie podejmowali tak szybko.
To, co nam wydaje się ślimaczym tempem, dla nich jest zapewne tempem zawrotnym. Ale czasu jest coraz mniej i ostatnie tygodnie pokazały, że kryzys wchodzi w rozstrzygającą fazę. W czarnym scenariuszu może dojść do załamania systemu finansowego strefy euro. Wszystko zależy od tego, czy politycy europejscy zaczną w końcu rozwiązywać narosłe problemy.
Symbolicznym znakiem, że sprawy w starej Europie idą naprawdę w złym kierunku, było niedawne wycofanie przez niemiecką grupę Siemens pół miliarda euro depozytów z francuskiego banku Societe Generale i ulokowanie w sumie ponad 4 miliardów euro w Europejskim Banku Centralnym. Nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, co będzie się działo z systemem bankowym, jeśli inne wielkie grupy przemysłowe postąpią (a może już postępują) podobnie. Obserwujemy rosnący brak zaufania na rynku, co już samo przez się ogranicza aktywność gospodarczą przedsiębiorstw, ale może doprowadzić w niedługim okresie do zamrożenia obiegu gospodarczego. To kwestia tygodni – tyle pozostało prawdopodobnie czasu, aby przeciwdziałać czarnemu scenariuszowi. Dlatego też potrzeba dokapitalizowania europejskich banków jest coraz bardziej paląca. Pod koniec zeszłego tygodnia zapowiedziano co prawda dokapitalizowanie 16 banków, które najgorzej przeszły stress testy, ale szacunki MFW mówią, że potrzebna jest kwota rzędu 200 miliardów euro. To wskazuje na potrzebę znacznie szerszego niż tylko dla wymienionej szesnastki zastrzyku kapitałowego.
Ciekawe, co się jeszcze musi się wydarzyć na rynku, aby przywódców europejskich naprawdę przestraszyć. Sygnały z ostatniego szczytu G20, jak również corocznego spotkania MFW i Banku Światowego w Waszyngtonie, wskazywałaby, że powszechna jest już świadomość, iż dotychczasowa strategia odwlekania trudnych decyzji w czasie się nie sprawdziła. Zamiast doczekać się efektów oszczędności fiskalnych i pierwszych sygnałów ożywienia, mamy wciąż rosnące zadłużenie i pogłębiającą się recesję. Chodzi przede wszystkim o kraje peryferyjne, ale przecież prawdopodobnie już dziś cała strefa euro jest w płytkiej recesji. Brak zdecydowanego działania może wepchnąć Niemcy w tak niechciany instrument, jakim są euroobligacje. Euroobligacje będą odpowiedzią na problem płynności, ale nie rozwiążą przecież problemów strukturalnych.
Ostatni piątek przyniósł przecieki z zamkniętego spotkania socjalistów w Grecji, na którym to ponoć grecki minister finansów przygotowywał partyjnych kolegów do kontrolowanej restrukturyzacji połowy greckiego długu. Tego samego dnia szef holenderskiego banku centralnego powiedział, że nie wyklucza takiego wariantu. A kilka dni wcześniej Van Rompuy zapewniał, że to nie wchodzi w rachubę. Panowie, w takich warunkach nie da się pracować!
Dawno już przyszedł czas na decyzje. Jeśli dotychczasowe tempo europejscy politycy uznawali za szybkie, to czas już na Formułę 1. Od momentu, kiedy uruchomiony zostanie proces działania, czyli przede wszystkim ogłoszona zostanie upadłość Grecji, decyzje będą musiały zapadać z iście rajdową prędkością. Akurat w takiej sytuacji banki centralne w ostatnim kryzysie nie najgorzej sobie poradziły. Również teraz prawdopodobnie przejmą pierwsze skrzypce w procesie wychodzenia z tego korkociągu, w którym znalazła się Europa. Politycy powinni je wspierać w tym procesie, a przynajmniej nie przeszkadzać. Choćby dlatego przydałoby się na początek uzgodnić wspólne stanowisko w podstawowych sprawach.