Rząd zamiast podjąć się trudu poważnych reform, woli obarczać gminy winą za rosnące długi państwa. Od 2012 roku zamierza je dyscyplinować regułą wydatkową. Włodarze miast wyprzedzają jednak plany ministra Rostowskiego. Chcą przyjąć budżety już w czerwcu, dzięki temu do końca roku będą mogli zaciągnąć nowe kredyty. Ta ponura zabawa nie buduje autorytetu państwa.
Obiecaliśmy Brukseli, że do końca 2012 r. obniżymy deficyt z 7,9 proc. PKB do 2,9 proc. Rząd nie przedstawił jednak planu reform wydatków. Na pierwszy ogień poszły OFE. Za nimi są gminy. – Od stycznia koniec z niepoprawną hulanką zadłużania – mówi im rząd. Sęk w tym, że większość pieniędzy inwestują.
To nie pierwszy raz, gdy rząd po macoszemu traktuje samorządy. Od 20 lat wciąż mają realizować nowe zadania nakładane przez centralę, najczęściej bez pieniędzy. Przedszkola to wasza domena, ale pamiętajcie, aby zatrudniać tam na Karcie nauczyciela. W szkołach płaćcie nauczycielom tyle a tyle, a jak wam nie starcza, to źle gospodarujecie. My przyznajemy ulgi, a wasze zmartwienie, jak utrzymać autobusy – mówią im rządzący.
Gorzka to lekcja samorządności. Tym bardziej że gminy mają koronny argument. Wskazują, że odpowiadają tylko za kilka procent rosnącego w ogromnym tempie długu, a rząd – jeśli chce oszczędzać – niech robi to tam, gdzie wydatki są marnotrawione. A nie tam, gdzie przynoszą miejsce pracy i inwestycje.