To był majstersztyk. Prezes KGHM Herbert Wirth i związkowi liderzy wykonali kawał dobrej roboty podczas wczorajszej rozróby przed siedzibą firmy. Dziwne? Nie – przemyślane.
Prezes zrobił, co do niego należało. Wyszedł do demonstrujących, próbował do nich mówić, został zwyzywany, obrzucony jajkami i puszkami z piwem, więc się cofnął. Przekaz, jaki uzyskał, jest jasny i bardzo korzystny: z tymi ludźmi nie da się rozmawiać, to zadymiarze, a nie związkowcy, przypominają bandytów ze stadionów. Przekaz niestety w dużej mierze prawdziwy.
Ciekawsza była postawa związkowych bossów, z posłem Ryszardem Zbrzyznym na czele. Niby byli ze swoimi ludźmi, a tak do końca z nimi nie byli. Najpierw podżegali do zadymy, a potem się w nią niespecjalnie zaangażowali. Dzięki temu ustawili się w niesłychanie wygodnej sytuacji. Przekaz: załoga jest wściekła, my bardziej odpowiedzialni. Tylko my jesteśmy w stanie powstrzymać te emocje, więc jesteśmy potrzebni. Nie tylko w związkach, lecz także całemu kombinatowi, również na przykład na trudnym, lecz dobrze opłacanym odcinku rad nadzorczych. To z nami, bardziej cywilizowanymi, należy rozmawiać. Widzicie, co może się dziać.
I prezes, i związkowi szefowie wygrali na tej zadymie. Kto przegrał? Pewnie szeregowi związkowcy z KGHM niemający nic wspólnego z kolegami zadymiarzami. Z nimi już nikt niczego nie będzie negocjował. Chyba że przez pośredników w rodzaju posła Zbrzyznego. I oczywiście – po ich myśli.