Część ekonomistów spodziewała się, że kolejna faza kryzysu objawi się w rosnącej inflacji. Jednak obecny wzrost cen nie jest wynikiem poluzowania ilościowego prowadzonego przez główne banki centralne. To, co się dzieje na rynkach światowych, to efekt dwóch czynników: wzrostu cen żywności spowodowanego mniejszą niż w poprzednich latach podażą i wzrostu cen ropy z powodu rewolucji na Bliskim Wschodzie. Oba czynniki mają charakter przejściowy, pod warunkiem oczywiście, że nastąpi w miarę szybki powrót do równowagi. A to jest wysoce niepewne.
Obecny kryzys na rynku ropy ma inną charakterystykę niż ten sprzed trzech lat. Tamten był spowodowany silnym przyrostem popytu ze strony szybko rozwijających się krajów azjatyckich, w szczególności Chin. Mieliśmy więc do czynienia ze wstrząsem popytowym, napędzanym dodatkowo przez spekulację na rynkach surowcowych. Na początku lipca 2008 r. baryłka ropy osiągnęła poziom 145 dolarów. Pół roku później cena spadła do 44 dolarów za baryłkę, co było pokłosiem upadku Lehman Brothers i obawami o najgłębszą od lat 30. recesję. W Polsce w 2008 roku wysokie ceny ropy były neutralizowane silnym złotym, który w okresie, kiedy ropa osiągała swoje wartości maksymalne, również notował najwyższe w historii poziomy. Inwestorzy przed upadkiem Lehman Brothers inwestowali bowiem zarówno w surowce, jak i w waluty krajów wschodzących, uciekając od dolara. Po Lehman Brothers spadły ceny surowców i osłabił się złoty.
Teraz problem dotyczy podaży ropy. Co prawda Libia to tylko 2 proc. podaży na świecie, ale już wszystkie kraje regionu wydobywają 35 proc. światowej ropy, z czego sama Arabia Saudyjska 9 proc. I tego właśnie obawiają się rynki: niepewności, ryzyka dłuższej niestabilności w regionie i tego, że w skrajnym przypadku może się to skończyć zakręceniem kurka przez niektóre z krajów produkujących ropę. Wariant mało realny, bo sprzedaż surowca będzie tym krajom potrzebna bez względu na to, kto będzie rządził. Ale już ograniczenie podaży ropy czy też próba spekulacji na jej cenach wydają się prawdopodobne. Najbardziej strategicznym producentem w tym regionie jest Arabia Saudyjska, która jest w stanie zwiększyć wydobycie nawet o 3 proc. globalnej podaży, czyli zneutralizować teoretyczne zamknięcie kurka przez Libię. Nie warto jednak spekulować, co się wydarzy w najbliższym czasie na Bliskim Wschodzie. Trudno przewidzieć rozwój sytuacji politycznej w tym regionie także wtedy, kiedy rządy będą musiały przejąć nowe formacje polityczne. Wciąż też nad regionem wisi ryzyko wojny z Izraelem, co od razu wywindowałoby ceny ropy do rekordowych poziomów. Tak więc prawdopodobnie czekają nas miesiące niepewności i tym samym poziom cen ropy znacznie wyższy od fundamentalnego poziomu równowagi.
Drugim czynnikiem cenotwórczym dla polskich konsumentów jest kurs walutowy. Tym razem niestety złoty nie będzie neutralizował wyższych cen surowców. Wraz z ze wzrostem ryzyka następuje wyprzedaż aktywów uważanych za mniej pewne, w tym złotego. Tak więc dalszy wzrost niepewności na Bliskim Wschodzie dawałby efekt podwójny, wzrostu cen ropy i osłabienia złotego.
Świat zmaga się też z tym, że drożeje żywność. W ciągu ostatniego roku indeks cen wzrósł o 50 proc. Był to efekt mniejszej produkcji m.in. w wyniku suszy w Rosji i Argentynie, ograniczeń handlowych i rosnących zapasów. To właśnie droga żywność była jedną z przyczyn rewolucji na Bliskim Wschodzie. W Polsce ceny produktów spożywczych są dziś o prawie 5 proc. wyższe niż jeszcze rok temu.
Teoria makroekonomii mówi, że polityka pieniężna nie powinna reagować na szoki podażowe, chyba że przełożą się one na wzrost oczekiwań inflacyjnych. Tym razem mamy do czynienia z szokami o charakterze tymczasowym, choć nie sposób dziś ocenić, jak długo ta tymczasowość będzie trwała. Z oceną proponowałbym więc poczekać.