Nasze interesy są na zachodzie. Gospodarka rosyjska jest kapryśna, niestabilna, podatna na zachwiania. Polski biznes o tym wie, dlatego kontrakty z Rosjanami noszą stygmat tymczasowości.
Na pewno warto mieć miłe relacje polityczne i gospodarcze z Rosją. Z tym, że nasz przyjaciel ze Wschodu jest nieprzewidywalny, ma wybujałe ambicje, a do tego... gospodarczo jest bardzo daleko za Zachodem.
Kraj taki jak Rosja nawet niewielki podmuch kryzysu przyprawia o palpitacje. Wystarczy, że Zachód kichnie, a już całe to wielkie państwo, od Moskwy po Murmańsk, ma gorączkę. Co się działo, gdy na światowych giełdach potaniała ropa? Gospodarka rosyjska znalazła się na granicy zapaści, banki zaczęły bankrutować, stanęły fabryki. Do prowadzenia biznesu z Rosją potrzebne są albo mocne nerwy, albo potężne zaplecze gospodarcze.
Nasze realne interesy są na Zachodzie, a nie na Wschodzie. To z Niemcami, Francuzami, Włochami czy Brytyjczykami prowadzimy prawdziwy biznes. Na Zachód trafia prawie 80 proc. naszego eksportu. To mocne, stabilne gospodarki, które potrafią szybko się odbudować, nawet jeżeli wpadły w tarapaty. W 2009 roku, czyli w czasie kryzysu siadł handel zagraniczny, polski eksport do państw Unii spadł wprawdzie o 13,5 proc., ale do państw WNP o ponad 38 proc. W zeszłym roku systematycznie odbudowywaliśmy nasze relacje gospodarcze, i o ile z Zachodem udało się to prawie w stu procentach, o tyle z Wschodem – tylko w 75 proc. Nasz eksport do Niemiec był po dziewięciu miesiącach zeszłego roku tylko o 0,1 proc. niższy niż przed dwoma laty. A do Rosji? Aż o 23,6 proc.
Gospodarka oparta przede wszystkim na surowcach, taka jak rosyjska, nigdy nie będzie synonimem stabilizacji. Doskonale wie o tym nasz biznes, dlatego jego kontakty z Rosjanami od wielu lat noszą stygmat tymczasowości. Łatwiej im handlować na krótką metę, zakładać interesy, które można szybko zwinąć, niż budować fabryki i inwestować w Rosji miliony. Kiedy kryzys przed dwoma laty dotarł do Kaliningradu, z kilku tysięcy polskich firm, które tam funkcjonowały, zostało kilkadziesiąt. Szybko były w stanie zwinąć swoje biura i wrócić do Polski. Litwini, którzy zbudowali tam fabryki, zostali z pustymi halami, w których nikt niczego nie produkował.
Z kapryśną rosyjską gospodarką mamy więcej kłopotów niż korzyści. Na szczęście, obecnie nie jest ona dla nas aż tak wielkim problemem jak jeszcze kilka lat temu. Kontrakt gazowy mamy podpisany na wiele lat i Gazprom musiałby oszaleć, gdyby chciał przy nim majstrować. Gazu nam nie zabraknie, ropy raczej też nie. Kłopoty będą mieć firmy, które liczą na deale z Rosjanami, ale miejmy nadzieją, że i te problemy kiedyś się skończą.
Na razie, dopóki nasza gospodarka nie okrzepnie, interesy z Rosją nie mogą być polskim priorytetem. Owszem, biznes na pewno warto z Moskwą robić. Ale to ciągle kraj z krótką kołdrą, o czym przekonaliśmy się boleśnie w 1998 roku. Dwanaście lat temu nasza gospodarka była mocniej powiązana z Rosją niż teraz. I słono musieliśmy za to zapłacić. Tzw. kryzys rosyjski doprowadził do gwałtownej obniżki wzrostu gospodarczego Polski, do osłabienia złotego i wzrostu bezrobocia. Problemy miał nasz przemysł farmaceutyczny, cukierniczy, drzewny i meblarski.
Wielkie i korzystne interesy z Rosją to mit, który potrzebny jest polskim politykom do realizacji doraźnych celów.