Dla prawie 15 mln członków otwartych funduszy emerytalnych pieniądze zgromadzone w drugim filarze są bardziej nasze niż te zapisane na koncie w ZUS. Mimo że tych w ZUS jest więcej (12,2 proc. zarobków, podczas gdy w OFE 7,3 proc.), a efekty ich pomnażania w OFE ciągle nie powalają.
I że premier zapowiedział radykalną obniżkę składki kapitałowej do 2,3 proc. Pierwszy filar i tak traktujemy jako wirtualny, wiemy, że to tylko zapis księgowy. Pieniądze od razu bowiem przekazywane są na bieżące emerytury. Jakby nie do końca wierzymy, że za ileś lat to my staniemy się konsumentami wirtualnego konta w ZUS kogoś od nas młodszego. Krótko mówiąc: w ZUS je tylko tracimy.
Uważamy też, że politykom łatwiej się dobrać do naszych oszczędności w ZUS niż OFE, co akurat nie jest prawdą. Na polityczne zakusy nie jest odporny żaden filar, nasz system emerytalny wcale nie jest bardziej chroniony niż węgierski. Nasza wiara jest więc nieco irracjonalna. Ministerstwo Finansów potrzebuje zaledwie dwóch rozporządzeń, by na przykład uszczuplić stan naszego konto w OFE. Jedno, gdy nakaże funduszom kupować jakiś rodzaj papierów, a drugie – gdy oprocentuje je mniej korzystnie niż rynek. Tyle że takie majstrowanie musiałoby się na władzy zemścić, a cena za igranie społecznym poczuciem bezpieczeństwa mogłaby być wysoka.
Plany, jakie chcielibyśmy wiązać ze zgromadzonymi w drugim filarze oszczędnościami, także mocno przerastają stan konta. Jeśli ktoś był członkiem OFE od początku jego istnienia i zarabiał równowartość średniej krajowej, to ma dziś w drugim filarze około 28 tys. zł. Jeszcze nie tak dawno temu wielu z nas upierało się, by – oprócz emerytury indywidualnej – można było po zakończeniu pracy móc zdecydować się także na małżeńską. Czyli – by po śmierci jednego z małżonków świadczenie po nim dziedziczył drugi. Dość długo trwało, zanim dotarło do nas, że jeśli te same pieniądze podzieli się na dwa (męża i żonę, nierzadko z dużą różnicą wieku między jednym a drugim z małżonków), to kapitałowa część przyszłej emerytury gwałtownie stopnieje. I tak ci, którzy już na emeryturę przeszli, przekonali się, że część z OFE ciągle jest symboliczna. Lepiej jej więc dodatkowo nie uszczuplać.
Jest jeszcze jeden powód, że konto w OFE traktujemy jako bardziej nasze – zebrane na nim pieniądze są dziedziczone. Będziemy walczyć o to, by – nawet jeśli 5 z obecnych 7,3 proc. składki z powrotem powędruje do ZUS – także zachować prawo do ich dziedziczenia. Trzeba jednak pamiętać o tym, że to prawo obowiązuje tylko do momentu przejścia na emeryturę. Nawet po jednym dniu bycia emerytem i gwałtownym zejściu ze świata – najbliższym z drugiego filara nie zostawi się nic. W tym punkcie także drugi filar różni się od pierwszego, tym razem jednak na naszą korzyść.
W ZUS niepracujący małżonek nie dziedziczy po właścicielu konta w pierwszym filarze, ale – w razie jego śmierci – dostaje coś więcej – rentę. Należy się ona również małoletnim dzieciom. Jeśli małżonek umrze, będąc emerytem – świadczenie także przechodzi na współmałżonka. To kosztowne uprawnienie, dlatego członkowie OFE go nie mają. Składka rentowa tych kosztów nie pokrywa. Krytykujemy ZUS, że księguje tylko wirtualne pieniądze, ale nikt jakoś nie odważa się postulować, aby te kosztowne przywileje przechodziły na najbliższych tylko wtedy, gdy nie są oni zdolni do pracy. Nie ma powodów, by niepracująca żona czy mąż w każdym wieku byli utrzymywani przez ZUS. Zmiana tego to tylko jedna z wielu, koniecznych reform. Niby się ich domagamy, ale jak przechodzi się do konkretów, to już niekoniecznie. Może dlatego jedne pieniądze wydają nam się bardziej wirtualne niż drugie, choć wszystkie pochodzą z naszej kieszeni i tak samo trudno było je zarobić.