Gdyby patrzeć tylko na statystyki, wydawałoby się, że dla światowej gospodarki ten rok był świetny.
Na przekór zagrożeniu rozpadem strefy euro, przygnieceniem państw długami i cięciom wydatków światowa gospodarka kręci się na coraz wyższych obrotach. Mijający rok był dla niej zadziwiająco dobry z globalnym wzrostem PKB na poziomie 5 proc., podczas gdy w 2009 roku skurczyła się się o 2,2 proc. Pędzimy jednak po kruchym lodzie, który w każdej chwili może pęknąć.
Na razie liczby oszałamiają. I nie chodzi tylko o Chiny czy Indie, które przyzwyczaiły nas do wzrostu rzędu 10 proc. w skali roku. Niemcy notują najwyższe tempo rozwoju od czasów zjednoczenia, a stateczna Szwecja okazała się tygrysem, dodając w tym roku do swego PKB ponad 6 proc. Nie było drugiego dna recesji, Chiny nie zaliczyły twardego lądowania, żaden kraj nie zbankrutował. Analitycy, jeden po drugim, podnoszą prognozy. Nawet osławiony pesymista profesor Nouriel Roubini, zwany Mr Zagłada, trochę jakby ucichł, rzadziej występuje w mediach.
Bo też kto miałby go słuchać, gdy na giełdach panuje hossa? W ubiegłym tygodniu nowojorski indeks S&P 500 wzrósł powyżej 1250 punktów, odrabiając wszystkie straty poniesione po upadku amerykańskiego banku inwestycyjnego.
W przyszłym roku w gospodarce może być podobnie. Jednak o ile na początku mijającego roku analitycy i inwestorzy grzeszyli nadmiernym pesymizmem, teraz wpadają w nieuzasadniony entuzjazm. Bo obecna koniunktura wynika w dużej mierze z odreagowania potężnego kryzysu i wciąż nie ma zdrowych i silnych fundamentów.
W strefie euro mamy rozgrzane, bazujące na eksporcie Niemcy, ale też kraje, które z morza recesji wysunęły ledwie peryskop, jak Irlandia, Grecja, Portugalia, Hiszpania czy Włochy. One wciąż nie są w stanie ograniczyć zadłużenia i powrócić do trwałego wzrostu. Tąpnięcie w którymś z dwóch ostatnich państw miałoby nieobliczalne skutki dla całej strefy euro. Hiszpania z socjalistą Zapatero i Włochy z wiecznie zadowolonym z siebie Berlusconim to tykające bomby.
Kontroli antydopingowej nie widać, a największa gospodarka świata od dłuższego czasu jedzie na sterydach. Nie wiadomo, jak skończy się bezprecedensowa polityka zadłużania się, dodruku dolara i utrzymywania śmiesznie niskich stóp procentowych w USA. Administracja Obamy bez skrupułów przedłużyła właśnie potężne ulgi podatkowe o dwa lata.
Po świecie krąży tani pieniądz, trafiając głównie na rynki wschodzące i windując kursy lokalnych walut (podkopując w ten sposób konkurencyjność gospodarek) i akcji na giełdach. Pęcznieją bańki spekulacyjne. Teraz rośnie surowcowa, a w każdej chwili może pęknąć chiński balon w nieruchomościach. Mniejsze światowe wstrząsy finansowe mogą przeobrazić się w wielkie trzęsienie ziemi.
Dlatego właśnie mówienie o definitywnym końcu kryzysu i zachwyt nad tempem światowego wzrostu są ryzykowne. Statystycznie jest świetnie, liczby robią wrażenie, tylko że z dzisiejszą gospodarką może być jak w powiedzeniu Marka Twaina. Są trzy rodzaje kłamstwa: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki.