Rząd z sukcesem zabiega w Brukseli, aby odliczać od naszego zadłużenia to, co gromadzimy w OFE. Po zmianach nasz dług publiczny ma zmaleć z 54 proc. PKB do niespełna 40. To zrozumiałe, bo jesteśmy jedynym krajem UE, który ujawnia na taką skalę ukryte zobowiązania systemu emerytalnego.
Jednak sukces rządu może się stać naszym przekleństwem.
Po pierwsze, od samej zmiany metody liczenia zmaleje jedynie dług księgowy, ale nie realny. A w przyszłym roku koszty jego obsługi przekroczą wpływy z PIT. Po drugie, rząd, powołując się na brukselski kompromis, może w ustawie o finansach publicznych wykluczyć z długu, który bierze pod uwagę przy liczeniu progów ostrożnościowych, aktywa OFE. Wtedy zyskuje gigantyczną kwotę, o jaką może się bezkarnie zadłużać. Po trzecie, taki zabieg oznacza, że ten i kolejne rządy zyskają doskonałe alibi do nicnierobienia. Po co reformować finanse, gdy jest z nimi tak dobrze.
Za naszym sukcesem powinna więc pójść zmiana konstytucji i ustawy o finansach, obniżająca ostrożnościowe progi zadłużenia. Tylko wtedy unikniemy przyspieszenia narastania długu i możemy mieć nadzieję na strukturalne reformy finansów. Rząd powinien też przemyśleć majstrowanie przy OFE. No bo skoro fundusze przestają już tak bardzo szkodzić finansom, to dlaczego rozmontowywać reformę emerytalną. Bez jasnych deklaracji rządu w tym zakresie brukselski kompromis bardziej trzeba traktować jako skok na kasę niż odpowiedzialną politykę.