Do niedawna sprzedaż Enei szła według zadeklarowanego przez ministerstwo scenariusza, wybrano nawet inwestorów do finalnych negocjacji. I nagle we wtorek wróciliśmy do punktu wyjścia. Dlaczego?
Ministerstwo Skarbu Państwa naprawdę potrafi zaskoczyć. Zrobiło to we wtorek po południu, informując w lakonicznym komunikacie o odebraniu firmie Jana Kulczyka wyłączności na negocjacje w sprawie kupna poznańskiego koncernu energetycznego Enea. A przecież miała to być jedna z największych transakcji prywatyzacyjnych w tym roku.
O co chodzi – gubi się w domysłach rynek. Oczywiście dyżurna odpowiedź w takich przypadkach brzmi: o pieniądze. Ale o jakie pieniądze, co z nimi nie tak, co się właściwie wydarzyło, ministerstwo nie było już uprzejme wyjaśnić.
I to chyba w tej sprawie może martwić najbardziej. Resort skarbu ostatnio zanotował kilka sukcesów, z udanym upublicznieniem warszawskiej giełdy na czele. Natomiast to, co się wydarzyło we wtorek, sprawia, że łatwiej będzie o tych sukcesach zapomnieć.
Na miejscu każdego inwestora negocjującego z Ministerstwem Skarbu, nie tylko Kulczyka, którego można lubić bądź nie, zadałbym bowiem sobie pytanie, czy naprawdę mamy do czynienia z poważnym urzędem. Do niedawna sprzedaż Enei szła według zadeklarowanego przez resort scenariusza, wybrano inwestorów do finalnych negocjacji. W końcu na placu boju został tylko Kulczyk z rekordowo zresztą krótkim terminem na dopięcie sprawy. I nagle we wtorek wracamy do punktu wyjścia ku osłupieniu menedżerów firmy Kulczyka, rynku i obserwatorów. Do końca zresztą nie wiadomo, gdzie ten punkt wyjścia się znajduje. Czy resort będzie od nowa rozmawiał ze wszystkimi chętnymi na Eneę, czy tylko z tymi z którejś z faz negocjacji? A może ma jakiegoś cichego, ukrytego faworyta, który zaatakował z flanki?
W dodatku Ministerstwu Skarbu jakoś bardzo przestało zależeć na czasie. Dotąd się spieszyło ze sprzedażą Enei. A teraz – pełny luz, dajemy sobie termin aż do końca marca przyszłego roku. Dlaczego?
Takie pytania można mnożyć i wcale nie działa to na korzyść resortu skarbu. Niewątpliwym bowiem osiągnięciem resortu kierowanego przez Aleksandra Grada było nadanie procesom prywatyzacji jakiej takiej transparentności. Mniej więcej było wiadomo, jak będą się one toczyły i jakie są reguły gry. Tymczasem od przedwczoraj Enea pogrążyła się w mrokach tajemnicy i nieustannych spekulacji. Być może istnieją inwestorzy chętni na kupowanie państwowych dóbr w takiej atmosferze. Ale – i nie wiem, czy to naiwność z mojej strony – chyba jednak wolą bardziej przejrzyste powietrze.