Współzałożyciel i wieloletni prezes Giełdy Papierów Wartościowych, Wiesław Rozłucki był kiedyś zainteresowany kupnem parkietu w Wilnie. Na konferencji prasowej dziennikarz zapytał go: czy to pan decyduje w sprawach dotyczących warszawskiej giełdy, czy urzędnik w Ministerstwie Skarbu? Przetarg przegraliśmy, fiaskiem skończyły się też późniejsze starania o zakup udziałów w Pradze czy Budapeszcie. Z państwową giełdą nikt nie chciał rozmawiać. Teraz w Europie niewiele już zostało do kupienia, może udałoby się z białoruskim Mińskiem.
Warszawską giełdę trzeba prywatyzować i to jak najszybciej. Nie dlatego, że inaczej upadnie. To szybko rozwijające się przedsiębiorstwo, głównie dzięki napływowi nowych, często państwowych spółek. Jednak prywatyzować GPW trzeba, bo zbyt wiele wyzwań przed nią stoi. Nie może być tak, że jest jednym z trzech państwowych parkietów w Unii Europejskiej obok Malty i Cypru.
GPW musi być gotowa do związków kapitałowych, a nawet fuzji z prywatnymi giełdami. Światowe parkiety coraz szybciej konsolidują się w myśl hasła „duży może więcej”. Coś, co było kiedyś luźnymi sojuszami, zamienia się w związki kapitałowe, które na ogół lepiej się sprawdzają. Jeśli przyjdzie taka potrzeba, ktoś będzie musiał szybko podjąć decyzję odnośnie do przyszłości polskiej giełdy. Nie będzie wówczas czasu na przepychanki między prezesem giełdy a ministrem skarbu.
Nie mówi się o tym zbyt często, ale GPW stoi przed poważnym zagrożeniem. Na świecie coraz częściej zlecenia są realizowane poza giełdami, na alternatywnych platformach handlu (MTF), które w Europie zabrały już jedną czwartą rynku tradycyjnym parkietom. Nie podlegają regulacjom, można na nich handlować również po zamknięciu tradycyjnych giełd. Platforma Chi-X wskoczyła właśnie na drugie miejsce w Europie pod względem obrotów, dystansując parkiet we Frankfurcie. Jej obroty wzrosły w ubiegłym roku dwukrotnie, sięgając 108 mld euro. W tym roku mniej znana platforma Liquidnet uruchomiła handel polskimi akcjami. Państwowe mało elastyczne przedsiębiorstwo nie poradzi sobie z tym problemem.
Kolejny argument za prywatyzacją: nie można robić wyjątków, bo to zachęca, by zostawić w rękach państwa także inne firmy określane często jako strategiczne. Nie sprzedaliśmy GPW, bo to „krwiobieg gospodarki”, nie sprzedawajmy więc energetyki czy kolejnych akcji PZU. Takie rozumowanie to niebezpieczne tworzenie precedensów.
GPW ma na razie szczęście do szefów, są to fachowcy. Tu nie ma nominacji politycznych jak w wielu innych spółkach. Może dlatego że politycy nie rozumieją giełdy, nie widzą też w niej konfitur. To się jednak może się zmienić. Przykład takich spółek jak LOT czy PKO, gdzie prezesi zmieniają się wraz z każdą zmianą układu politycznego albo z powodu zwykłych animozji, powinien być wystarczającym ostrzeżeniem.
Szkoda, że państwo zamierza zostawić sobie 25 – 30 proc., przy rozproszonym akcjonariacie to faktyczna kontrola nad parkietem. Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem byłoby proponowane kilka lat temu przez Rozłuckiego powołanie fundacji. Podobna kontroluje szybko rozwijającą się giełdę w Kuala Lumpur, która stała się ważnym centrum finansowym w Azji. Taka fundacja skupia uczestników giełdy, którzy są zainteresowani jej rozwojem. To ona miałaby głos decydujący, a nie minister skarbu, zwykle zainteresowany jak najwyższymi wpływami ze sprzedaży.
Ministerstwo Skarbu już kilkukrotnie podchodziło do sprzedaży warszawskiego parkietu. Każdy minister skarbu miał swój własny pomysł, ale w życie go nie potrafił wprowadzić. Sprywatyzujmy wreszcie GPW i niech państwo zniknie z akcjonariatu. To byłby prawdziwy symbol 20-letnich zmian ustrojowych w Polsce. Na razie przymiarki do sprzedaży GPW są tylko symbolem nieporadności i niezdecydowania.