Państwowe agencje pochłaniają co roku miliardy złotych. Może w tym miejscu rząd powinien szukać oszczędności? – rozpoczynamy debatę „DGP”
Szukając oszczędności, rząd zapowiada ograniczenie zatrudnienia w administracji państwowej. Nowi urzędnicy nie będą zatrudniani, wakaty po tych, którzy odeszli, nie będą obsadzane.
Tego typu rozwiązanie to tylko namiastka tego, co można zrobić, aby znaleźć oszczędności w administracji. Prawdziwe pieniądze leżą w agencjach państwowych i rządowych. Generujących ogromne koszty, w większości niepotrzebnych molochach.
Rząd powinien je zlikwidować. Jedyne agencje, jakie jest sens utrzymywać, to te, do których zobowiązują nas umowy międzynarodowe. Chodzi na przykład o Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, która zarządza dopłatami rolnymi.
Poza tego typu wyjątkami pozostałe agencje powinny być zlikwidowane. Ich kompetencje także należy zlikwidować, bo w większości są niekonieczne, a te, które trzeba zachować – przekazać do istniejących urzędów czy ministerstw. Zyski, jakie miałby z tego budżet państwa, byłyby znaczące. Same oszczędności wynikające z wyeliminowania kosztów funkcjonowania agencji, w tym kosztów osobowych, mogą sięgać nawet setek milionów złotych. Po agencjach pozostałby do zagospodarowania ich majątek własny oraz ten, którym administrują, a więc różnego rodzaju nieruchomości: grunty i budynki w całym kraju. Gdyby ten majątek sprzedać albo wykorzystać komercyjnie, przyniósłby dodatkowe dochody.
Jakiego rzędu byłyby to zyski? Agencja Rynku Rolnego ma na przykład 2,5 mln ha ziemi. Jest to warte około 70 mld zł. A sama agencja jest anachroniczna. Jej zadanie to m.in. edukacja rolników. Dziś rolnicy to są przedsiębiorcy, którzy wiedzą, co mają robić. A tym, którzy potrzebują szkoleń czy doradztwa, nie jest potrzebna cała agencja. Szkolenia i doradztwo można zlecić specjalizującym się w tym firmom. Będzie taniej i skuteczniej. I nie będzie trzeba utrzymywać rozsianych po całej Polsce budynków oraz urzędujących w nich biurokratów. Etaty powinno się zlikwidować, a budynki przeznaczyć do tego, by zarabiały.



Agencja Rozwoju Turystyki, w której ponad 98 proc. udziałów ma rządowa Polska Organizacja Turystyczna. Część akcji ma tam też Polska Izba Turystyki. Wszystkie te instytucje zajmują się promowaniem za granicą turystyki w Polsce. Trzy instytucje powołane mniej więcej w tym samym celu. Każda ze swoimi etatami, budynkami, budżetami. A czy ktoś słyszał, żeby którakolwiek z tych agencji czy izb zrobiła coś poważniejszego dla rozwoju turystyki w jakimkolwiek regionie? Czy ktoś słyszał o jakichś pożytkach płynących z utrzymywania tych kosztownych biurokratycznych tworów? Jeżeli trzeba promować jakiś region czy produkt, wynajmuje się profesjonalną firmę. I tak to właśnie powinno działać. Wynajęcie konkretnej firmy do przeprowadzenia konkretnego programu, podobnie jak to było w przykładzie dotyczącym rolnictwa, jest efektywniejsze niż utrzymywanie przez okrągły rok agencji. Szczególnie jeśli patrzymy na agencję z perspektywy zadań celowych, zastanówmy się, co jest w tym przypadku celem – przeprowadzenie konkretnych programów turystycznych czy rolnych, czy też utrzymanie agencji turystyki, czy rynku rolnego. Na razie chyba to drugie.
Agencja Rozwoju Przemysłu to przykład kolejnego molocha, ma w teorii ratować zagrożone upadkiem przedsiębiorstwa. Oczywiście, taka działalność czasami bywa potrzebna. Są przypadki, w których interes społeczny jest ważniejszy niż czysty zysk finansowy. Można by więc powiedzieć, że istnienie tej agencji jest uzasadnione. Ale warto się zastanowić, czy to najlepszy sposób radzenia sobie z problemem upadających przedsiębiorstw? Tym bardziej że jest jeszcze Bank Gospodarstwa Krajowego, który wypełnia podobne funkcje. Działalność Agencji Rozwoju Przemysłu i BGK częściowo się dubluje.
Po co więc kolejne ekipy polityczne mimo zapowiedzi o konieczności likwidacji utrzymują te molochy? Te wszystkie budynki, delegatury, ziemie to siła biurokracji. Pytanie, kto ma tyle odwagi, by przełamać tyranię status quo biurokracji.
Oczywiście agencje są też w pewnym sensie na rękę samym rządzącym – to wygodne synekury do podziału między znajomych i przyjaciół. Jednak jest tyle stanowisk, tyle posad, tyle łupów politycznych do rozdzielenia, że już nie trzeba marnotrawić milionów na utrzymanie tylu nieefektywnych molochów. A likwidacja to proces, który szybko przyniósłby korzyści. Biorąc pod uwagę doświadczenia z restrukturyzacji wielkich korporacji, wystarczy pół roku do roku na przeprowadzenie sensownej likwidacji. Trzeba tylko chcieć.