Rząd najwyraźniej chce pokazać, że nie tylko podnosi podatki, ale i szuka oszczędności w rozpasanych wydatkach państwa. Tu skubnie, tam skubnie. Może ekonomiści czy media nie będą się czepiać, że boi się cokolwiek robić przed wyborami samorządowymi, by nie narazić się elektoratowi.
Problem w tym, że poszukiwania, o których mówi na naszych łamach minister Ludwik Kotecki, odbywają się nie tam, gdzie najwięcej można, wręcz trzeba zaoszczędzić, a tam, gdzie to najłatwiejsze i najmniej drażliwe społecznie. Dlatego ich efektem będzie zapewne obniżenie obowiązkowego limitu wydatków na wojsko, który wynosi 1,95 proc. PKB, czy redukcja zasiłków pogrzebowych – te są jednymi z najwyższych w Unii. Może jeszcze rząd zdecyduje się na zamrożenie funduszu płac i etatów urzędników, co najwyżej na chwilę powstrzymałoby szalone ostatnio rozrastanie się administracji publicznej. Tu wiele więcej nie można zrobić bez uproszczenia przepisów.
Najgorsze, że przedstawiciele rządu w kwestii zmniejszenia wydatków wciąż używają tych samych sformułowań: „warto się temu przyjrzeć”, „sprawdzimy”, „zobaczymy”. Nie wróży to szybkich decyzji w jakże pilnych sprawach.