Donald Tusk jak wytrawny magik przez ostatnie dwa lata odwracał uwagę od zasadniczych problemów państwa. Od deficytu budżetowego, niewydolnego systemu pomocy społecznej, niesprawiedliwego systemu emerytalnego, bizantyjskiej biurokracji i rujnującego gospodarkę aparatu sprawiedliwości.
To prawda, że ani kryzys, ani powódź, a tym bardziej katastrofa smoleńska nie były jego zasługą. Ale to, że każda okazja była dobra do odsuwania niepopularnych reform, to już jego własna licentia poetica. Najbliżsi doradcy Tuska poczytują to sobie za powód do dumy. Może to i jest dowód politycznej przebiegłości. Ale na pewno nie talentów matematycznych. Marnotrawstwo pieniędzy podatników, upolitycznienie państwowych spółek i przyzwolenie na niesprawiedliwy podział świadczeń społecznych dopadły i ten rząd. Tak jak dopadły rząd Grecji, Hiszpanii czy Wielkiej Brytanii. Europa na gwałt wycofuje się z bałamutnych idei socjalnego państwa. Podnosi wiek emerytalny, likwiduje przywileje i rozpasane świadczenia.
Premier Hiszpanii José Zapatero przyznał ostatnio, że jego kraj jak większość Europy otrzymał bolesną lekcję rynkowej pokory. Albo lekcja nie była dość bolesna dla Polski, albo premier Tusk nie wyciąga wniosków. Prestidigitator przedzierzgnął się w akrobatę. Zamiast reform eliminujących źródło deficytu finansów, chwyta się pomysłów, które z jednej strony pozwolą utrzymać równowagę sondaży opinii publicznej, a z drugiej strony odsuną w czasie moment zapaści budżetowej.
Po 32 miesiącach odwoływania się do liberalnych wartości Donald Tusk wystąpił publicznie z mgławicowym projektem ratowania budżetu podatkami. Niechlujnie sporządzone propozycje, pełne logicznych dziur i podatkowych nieścisłości, pokazują jedynie intencje rządu. Zwiększyć ingerencję państwa w gospodarkę.
Sam w sobie wzrost VAT o jeden procent nie byłby zmartwieniem. Cała Europa to robi. Z tą różnicą, że równolegle rządy w Londynie, Berlinie, Lizbonie, nawet w Atenach eliminują nierówności rynkowe i socjalistyczne bariery rozwoju gospodarki. To, co zaprezentował Donald Tusk, trudno nazwać programem. Propozycje nie rozwiązują problemów strukturalnych i budżetowych.
Przez blisko trzy lata rządów PO nie dokończyła żadnej z zapowiadanych reform. Państwo jest coraz bardziej zadłużone, wpływy do budżetu maleją, biurokratyczne ograniczenia przedsiębiorczości mnożą się, zamiast maleć. A jedyną reformą ma być zwiększenie obciążeń podatkowych. Sama w sobie propozycja nie musi zdusić gospodarki. Ale też w niczym jej nie pomoże. Program rządu jest jak leczenie zębów apapem. Ból wróci. Mechanizmy degeneracji finansów państwa pozostają nienaruszone. A premier mówi, że jak pojawi się szkorbut, to zastosuje kolejne środki uśmierzające. Kolejne podwyżki podatków w maju i kolejne za rok. Może nawet 25-proc. VAT.
Czasem w polityce groźniejsze od bezwzględnego rachunku matematycznego są słowa nazywające rzeczy po imieniu. Liberałowie wybrali socjalistyczną drogę trwania przy władzy.