Deficyt budżetu wyniesie w tym roku ponad 40 mld zł. W przyszłym – podobnie. Nasz dług publiczny zbliża się do 55 proc. PKB. Gdy pieniędzy brakuje w budżecie domowym, ogranicza się wydatki. Nie kupuję bmw, gdy brakuje na buty dla dzieci. A rząd cięć unika jak ognia.
Gdzie jest ustawa o ograniczeniu przywilejów mundurowych czy podniesieniu wieku emerytalnego? Nie wiadomo. Co z likwidacją becikowego, wcześniejszych emerytur górników i rolników, sprawdzeniem, gdzie trafia pomoc socjalna, weryfikacją rencistów, zamrożeniem płac nauczycieli czy budżetów Sejmu, Senatu, prezydenta? Nic.
To droga donikąd – mamy rozdęte wydatki. Wydajemy i żyjemy ponad stan. W ciągu 20 lat nasz dług urósł do 700 mld zł! Trzeba zacząć oszczędzać. Możemy też nie uniknąć podniesienia danin. Jeśli rząd chce to zrobić, powinien zacząć od bogatych rolników. Nie przyniesie to wielkiego dochodu, ale będzie sygnałem, że podnosimy tam, gdzie to racjonalne. Można też pomyśleć o czasowej likwidacji limitu, powyżej którego najlepiej zarabiający nie płacą składek ZUS, czy podnieść VAT. Po to, by nie opodatkowywać pracy, która jest droga. Podniesienie składki rentowej osobom niewiele zarabiającym czy samozatrudnionym spowoduje, że uciekną na świadczenia albo w szarą strefę. Wzrost podatków czy składek to ostateczność. Powinien być przejściowy i poprzedzony pakietem oszczędności stale redukującym wydatki. Inaczej zapłacimy więcej, a politycy to przejedzą.