Słabnięcie waluty to zwykle dla ekonomistów powód do narzekań. Jednak nie tym razem. Słabnące euro coraz szybciej wyciąga Europę z najgorszego od 80 lat kryzysu. Może też złagodzić złe skutki zapowiadanych przez kolejne rządy cięć wydatków.
Euro straciło od początku roku już o 15 proc. do dolara. Nie jest w modzie, bo Stary Kontynent boryka się z potężnymi długami, a w sytuacji dużej niepewności zawsze zyskują tzw. bezpieczne przystanie – dolar, japoński jen i szwajcarski frank.
Na słabym euro najwięcej zyskali główni europejscy eksporterzy. Niemcy łatwiej sprzedają za granicą swe samochody, Francja – farmaceutyki. Cieszą się też Grecy czy Włosi, bo ich opustoszałe hotele zaczynają zapełniać szukający okazji Amerykanie. Będzie z czego spłacać horrendalne długi.
My też zyskaliśmy w kryzysie na osłabieniu złotego. Polskie produkty stały się konkurencyjne i za granicą, i w kraju. Teraz też zyskujemy, bo podnosząca się powoli z kryzysu Europa kupi więcej naszych towarów.
Niestety, osłabienie waluty to lek, który nie działa zbyt długo i ma wiele skutków ubocznych, jak wzrost cen i zbytnie obrośnięcie w tłuszcz firm zdemoralizowanych korzystnym kursem walutowym.