Jedni produkują stal, inni zegarki, a nasz rząd wyspecjalizował się w reformowaniu kolei. Tworzy spółki, struktury, raz pionowe, raz poziome. Scala, rozdrabnia, mianuje prezesów i robi to z takim przekonaniem, aż sami kolejarze uwierzyli, że są niezależnymi bytami. My wiemy, że jakkolwiek by to dzielić i ilukolwiek politycznych zauszników nie obsadzić w prezesowskich fotelach, to dalej są te same zapyziałe polskie koleje.
Czy to pod samorządami, czy pod ministrami, tak samo śmierdzą i tak samo się spóźniają. Są, bo my, podatnicy, do nich dopłacamy. Nie istnieje wolny rynek usług kolejowych. Nie ma systemu weryfikacji cen i jakości. W prawdziwym świecie żadna z tych spółek nie miałaby racji bytu. To, że jedna kolej nie płaci drugiej, znaczy tyle tylko, że jedni prezesi bardziej marnotrawią nasze pieniądze od drugich. W tej grze pozorów najzabawniejsi są politycy. Powtarzają, że nie mają wpływu na samodzielne decyzje samodzielnych spółek. Koleje stoją, przejadają nasze podatki, my nie mamy jak dojechać do pracy, a w kraju nie ma jednego dorosłego, który kazałby pozbierać im te zabawki. Gdzie są ci politycy, którzy tak pięknie przemawiali na trzeciomajowych akademiach?