W Azji na targowiskach sprzedawana jest jak w Europie jabłka czy pomidory, w Polsce – żywność z owadów jeszcze się nie przyjęła. Mimo to krajowe firmy już zwietrzyły interes.
Kiedy w 2013 r. Jacek Janicki z Łodzi zaczął treningi na siłowni, zadał sobie dwa pytania: „Jakie są najbardziej wysokobiałkowe produkty?” i „Czy to możliwe, by były jednocześnie pochodzenia naturalnego?”. – Nie mogłem uwierzyć, że to takie proste, kiedy usłyszałem w radiu o obiecujących wynikach badań nad żywnością z owadów – opowiada. Zaczął drążyć temat. Sprawdzał, co oferuje rynek, ale też – jakie składniki odżywcze zawierają poszczególne gatunki owadów. Tak odkrył, że mogą dostarczać nie tylko dużo pełnowartościowego białka, ale też witamin i mikroelementów. Innymi słowy: wszystkiego tego, czego szukają sportowcy. – A właściwie, dlaczego by nie zacząć na tym zarabiać? – pomyślał i kilka miesięcy poświęcił na szczegółowe rozeznanie rynku. Ci, do których dotarł, szeroko otwierali oczy – kilka lat temu żywność z owadów nie była w Polsce znana. Janicki dostrzegł niszę, którą postanowił zagospodarować.
– Zaczynam produkcję batonów i płatków śniadaniowych z mączki ze świerszczy – oznajmił znajomym. – Bo skoro ja potrzebuję po treningu zastrzyku wartości odżywczych, to inni uprawiający sport też będą zainteresowani takimi produktami. Chcę mieć wybór i chcę go dać innym.
Dalej sprawy potoczyły się błyskawicznie – najpierw 25-latek kupił w Wielkiej Brytanii 100–200 gram sproszkowanych owadów, a potem rozpoczął produkcję. Batony były dostępne w czterech smakach: kakaowym, kawowym, naturalnym i śliwkowym (smakują jak zbożowy wafelek, świerszczy nie widać i nie czuć, więc jeśli ktoś nie wie, to nawet się nie zorientuje, że zjadł 30 owadów; tyle mniej więcej jest ich potrzeba na jeden baton). „Wystarczało na pokrycie niewielkiego wciąż krajowego popytu i obsługę pierwszych kontraktów eksportowych w Austrii i Wielkiej Brytanii” – o początkach jego biznesu donosiły media. Janicki miał jednak apetyt na więcej. Zgłosił się do ClimateLaunchpad – konkursu czystych technologii biznesowych – i wygrał etap krajowy; reprezentował potem Polskę na arenie międzynarodowej. W styczniu 2017 r. rozpocznie z kolei zbiórkę pieniędzy – 20 tys. dol. na uruchomienie produkcji odżywek białkowych – w popularnym serwisie crowdfundingowym Kickstarter.
Teraz firma Janickiego, znana pod marką Ronzo – nazwa pochodzi z hiszpańskiego „ronzar”, co można przetłumaczyć jako „chrupać” – przygotowuje się do wypuszczenia na rynek kolejnych produktów, w tym m.in. proteinowego shake’a i odżywczych kapsułek, także ze świerszczy.
Metka z szarańczy
Janicki postanowił przekuć pasję na biznes z pobudek osobistych, inni na tym niecodziennym towarze postanowili zbić majątek. Tylko w ostatnim czasie w owadzi biznes zainwestowali miliarder i właściciel klubu NBA Dallas Mavericks Mark Cuban czy młodsza siostra założyciela Facebooka Arielle Zuckerberg. Inne przykłady? Kanadyjscy studenci, którzy właśnie zyskali pięcioletni grant o wartości 1 mln dol. od prestiżowej fundacji Hult Prize, teraz mają pracować nad uzyskiwaniem mąki z owadów. Albo dwie studentki z USA, które do wyłożenia – bagatela – ponad 5 mln dol. przekonały kilku poważnych inwestorów. Jednym z nich był przedstawiciel funduszu inwestycyjnego, który wdrażał kilka lat temu serwis Kickstarter. Teraz mają rozwijać domowej produkcji odżywki z insektów.
W większości przypadków chodziło o pozyskanie pieniędzy na badania nad wyselekcjonowaniem najbardziej wartościowych gatunków i opracowanie najbardziej efektywnej metody pozyskiwania z nich cennych składników – najczęściej w postaci mączki z owadów, czyli szarego proszku. Ten jest wykorzystywany następnie do produkcji różnych rodzajów żywności, w tym np. ciastek, makaronów, czekolady, burgerów i kotletów czy choćby – to hit od kilku sezonów – pasztetów ze świerszczy i metki z szarańczy. – Paleta potencjalnych produktów, jakie można pozyskać z owadów, jest bardzo szeroka, bo są to też związki funkcjonalne, czy chitosan, czyli naturalne źródło błonnika w diecie – dopowiada prof. Damian Józefiak, szef Katedry Żywienia Zwierząt na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu. – Bardziej zaawansowane produkty obejmują też: mączki odtłuszczone, tłuszcze, izolaty i hydrolizaty białkowe.
Jeśli wierzyć raportom Global Marketing Site, globalny rynek żywności z owadów ma urosnąć aż 17-krotnie i do 2023 r. osiągnąć wartość ponad 522 mln dol. Na tym jednym z najbardziej perspektywicznych biznesów jest też i inny polski akcent.
Karaluch na rogu
Można powiedzieć, że historia największej w Europie Środkowej firmy zajmującej się przemysłową hodowlą owadów zaczęła się od konferencji naukowej towarzyszącej Poznańskim Dniom Zwierząt Egzotycznych. Jednym z prelegentów – zaproszonych przez prof. Damiana Józefiaka – był dr Jakub Urbański, założyciel i właściciel pierwszej w Polsce profesjonalnej hodowli owadów produkującej w tym czasie ok. 1 tys. litrów owadów miesięcznie, głównie z myślą o rynku amatorskim (hodowcy gekonów i pająków). Obaj naukowcy nie potrzebowali dużo czasu, by utwierdzić się w przekonaniu, że owady mają olbrzymi potencjał. Postanowili połączyć swoje doświadczenie: Damian Józefiak jako ekspert w dziedzinie hodowli drobiu i żywienia zwierząt, Jakub Urbański – pionier entomologii przemysłowej. Tak zaczęła się współpraca naukowa nad zastosowaniem owadów w żywieniu zwierząt. Wkrótce do zespołu dołączył też prof. Jan Mazurkiewicz, ekspert z dziedziny akwakultury. I tak przy wsparciu funduszu finansującego start-upy założyli w 2015 r. spółkę HiProMine. Ta mieści się w XIX-wiecznym folwarku pod Poznaniem, a dokładnie – notabene – w Robakowie. – Dawne budynki gospodarskie zostały zmodernizowane i przystosowane do potrzeb hodowli owadów i prac doświadczalnych. Zapewniliśmy ściśle kontrolowane warunki i wysoki poziom biologicznej ochrony hodowli – zapewnia prof. Damian Józefiak, jednocześnie prezes firmy. Zdolności produkcyjne HiProMine już w połowie 2016 r. wynosiły ok. 3 ton miesięcznie. Na brak zainteresowania produktami spółka nie narzeka. Mimo to produkcja idzie nadal przede wszystkim na doskonalenie procesów technologicznych i badania, realizowane m.in. w ramach programu NCBiR „Szybka Ścieżka”. Naukowcy przewidują, że owady i ich pochodne (na przykład mączka) staną się wysokobiałkowym dodatkiem do pasz, który zrewolucjonizuje sposób karmienia zwierząt hodowlanych – ryb, drobiu, a być może docelowo nawet trzody.
Jeśli pomysł chwyci, HiProMine ma potencjał, by stać się globalnym liderem w technologiach przemysłowej hodowli i przetwarzania owadów. – W 2017 r. planujemy budowę pierwszego obiektu produkcyjnego o docelowej wydajności 150 ton miesięcznie, a w kolejnych latach uruchomienie sieci kilkudziesięciu takich fabryk w Polsce – zapowiada prezes HiProMine. Ta jednocześnie prowadzi rozmowy dotyczące budowy fabryk w Skandynawii i Azji Wschodniej. Kiedy tylko pojawi się popyt ze strony producentów żywności dla ludzi i odpowiednie regulacje prawne, mają być i na to przygotowani.
W sukces żywności z owadów wierzy Ewelina Zielińska, doktorantka z Katedry Biochemii i Chemii Żywności na Uniwersytecie Przyrodniczym w Lublinie. – Moda na jedzenie owadów przyjdzie i do Polski. Tak jak stało się to już z owocami morza. Jeszcze kilkanaście lat temu wielu nie spróbowałoby kalmara czy ośmiornicy, a przecież dzisiaj w dobrych restauracjach za owoce morza trzeba słono płacić.
Zielińska sama realizuje grant finansowany przez Narodowe Centrum Nauki dotyczący korzyści dla zdrowia wynikających z zastosowania owadów w diecie człowieka. Ostatnio przeprowadziła też ankietę konsumencką wśród osób od 6 do 50 lat, z której wynika, że 36 proc. ankietowanych zadeklarowało, że spróbowałoby potrawy z owadów, a 24 proc. respondentów zaakceptowałoby produkt, w którego składzie byłoby białko otrzymane z owadów. – Może za kilka lat na każdym rogu działać będą lokale, w których głównymi daniami będą karaluchy, gąsienice, świerszcze i koniki polne? – zastanawia się. 30 proc. przebadanych przez nią osób wierzy, że w przyszłości owady mogą zastąpić mięso, a 9 proc. wyobraża sobie całe owady na półkach sklepowych czy też podawane w restauracjach i fast foodach.
Co To To Je
Szaszłyki z jedwabnikiem i szarańczą, drewnojady w szynce dojrzewającej, camembert z larwami mącznika podany na owocach duszonych w winie – takie dania już znalazły się w menu restauracji. Swoje podwoje jedna z nich otworzyła w Warszawie ponad trzy lat temu. Co To To Je – bo taka była jej nazwa – serwowała przy tym nie tylko dania obiadowe, ale też np. oryginalne desery, w tym banana w cieście z mąki ze świerszczy, tapiokę z karmelizowaną skórką limonki i żywymi aksamitnymi larwami moli woskowych. – Eksperyment okazał się strzałem w dziesiątkę, bo stoliki były rezerwowane z kilkudniowym wyprzedzeniem – przypomina sobie szef kuchni Kuba Korczak, ekspert kulinarny i twórca konkursu Produkt Regionalny – Mistrzostwa Kulinarne im. Hanny Szymanderskiej, który podjął się opracowania karty dla Co To To Je. Sam próbował najpierw wszystkiego, także na surowo, by dopiero potem wymyślać potrawy, w tym też prażone w miodzie drewnojady (przypominają w smaku popcorn), tempurę z szarańczą wędrowną (smakuje jak kurczak, przekonują niektórzy) czy np. karmelowe lizaki ze świerszczy. – Część owadów jest pozbawiona smaku, za to doskonale absorbuje kolor i smak przypraw, którymi się je karmi. Jadły zatem a to trawę cytrynową, a to wiórki kokosowe czy też otręby z autorską mieszanką curry – przypomina sobie. Dopytywany, czy jedzenie owadów przestaje być dla Polaków czymś obrzydliwym, potwierdza. – Ono staje się czymś ciekawym, intrygującym. Swoje zrobiły dalekie podróże do Azji czy Ameryki Południowej, które otwierają na nowości. Polaków trzeba tylko trochę ośmielić. A że to z natury odważny naród, to podczas wszelkich wydarzeń i degustacji praktycznie się nie zdarzało, by ktokolwiek się wyłamywał.
Mimo to lokal nie przetrwał – jednym z powodów jego zamknięcia było to, że w Polsce, podobnie zresztą jak niemal we wszystkich krajach UE, brakowało zapisów określających działanie tak egzotycznych restauracji (polskie prawo nie regulowało też w żaden sposób hodowli owadów – w działalności zapisane było jedynie „chów i hodowla zwierząt pozostałych”). Nieliczne zapisy pojawiły się dopiero w 2015 r. w rozporządzeniu Komisji Europejskiej o tzw. nowej żywności. Dopiero w nim mowa jest o owadach jako produktach spożywczych. Przy czym definicją „nowej żywności” objęto całe owady – wcześniej mowa była jedynie o składnikach żywności pochodzenia odzwierzęcego, w tym odnóżach, skrzydłach czy głowach owadów. „Otrzymanie zezwolenia UE na wprowadzenie danego produktu do obrotu może oznaczać możliwość prowadzenia jego sprzedaży we wszystkich państwach członkowskich. Jednak każde państwo – jeśli mimo wszystko uzna dany produkt za niebezpieczny dla zdrowia publicznego – będzie mogło zawiesić lub czasowo ograniczyć sprzedaż produktu”, można też przeczytać w rozporządzeniu. Efekt? Belgijska agencja ds. bezpieczeństwa żywności jako pierwsza w Europie już dopuściła do konsumpcji m.in. szarańczę pustynną, larwy mącznika, chrząszcze i świerszcze.
McRobal
Rynek owadów jadalnych prężnie rozwija się przede wszystkim w takich krajach jak Belgia, Holandia, Francja czy Wielka Brytania, przekonują rynkowi eksperci. Wśród rosnących graczy wymieniają firmę Ynsect z Francji czy holenderskiego Protixa. Ale w ostatnich latach powstało wiele mniejszych firm zajmujących się hodowlą owadów i produkcją przekąsek lub też samą produkcją, np. na Islandii – Jungle Bar, czy też w USA – Open Bug Farm. Jakby tego było mało, za granicą powstają też urządzenia do hodowli owadów w domu, a w Azji specjalne miejsca, gdzie można przyjechać i nauczyć się tej niełatwej sztuki.
To o tyle istotne, że owadzi biznes ma rozwiązać kilka problemów ekologicznych, w tym np. ten dotyczący marnowania żywności. Dane Eurostatu wskazują, że tylko w Polsce marnuje się jej blisko 9 mln ton. Przy czym większość, bo 6,6 mln ton, to odpady powstałe w procesie produkcji, podczas gdy przynajmniej część z tej masy można wykorzystać jako pożywkę dla owadów.
Hodowla owadów jest przy tym stosunkowo tania – karmę można pozyskiwać praktycznie za darmo, np. z produktów ubocznych z zakładów wytwarzających żywność tradycyjną (wytłoki i inne). Insekty zużywają też śladowe ilości wody – tyle, ile jest w karmie (podczas gdy np. do produkcji 1 kg wołowiny potrzeba jej ok. 15 tys. litrów; dane ONZ), i pożywienia – 2 kg (na 1 kg owadów; w przypadku 1 kg wołowiny będzie to ok. 10 kg paszy). Największym kosztem jest samo uruchomienie hodowli – średniej wielkości zakład to wydatek 5–6 mln zł, czyli mniej więcej tyle, ile postawienie jednego punktu KFC czy McDonald’s, nieoficjalnie wiadomo.
– Jadalne insekty mają być też ratunkiem dla szybko zwiększającej się liczby ludności – kolejny argument przemawiający za ich hodowlą i spożyciem podaje Jacek Janicki z firmy Ronzo. Już teraz analizy pokazują, że do 2050 r. przybędzie kolejny miliard ludzi na świecie. A to oznacza, że populacja osiągnie łącznie 9 mld, podczas gdy powierzchnia przeznaczona na hodowlę mięsa lub innych źródeł pożywienia nie jest w stanie rosnąć w takim tempie. Stąd i poszukiwania alternatywnego źródła białka i wartości odżywczych.
To tylko kwestia czasu – prognozuje też ONZ i szacuje, że do 2050 r. w skali globalnej nawet do 10 proc. białka będzie produkowane z owadów. Profesor Damian Józefiak: – Odbiorcami zaawansowanych produktów są obecnie instytuty badawcze związane z badaniami nad tzw. Superfoods, czyli innowacyjnymi produktami żywnościowymi oraz suplementami diety. Współpracujemy m.in. z Niemieckim Instytutem Technologii Żywności.
– 80 proc. ludzi na Ziemi już je owady, co daje w praktyce 150 krajów świata, w których są one normalnym składnikiem pożywienia. W Azji np. na targowiskach sprzedawane są jak w Europie jabłka czy pomidory, z kolei np. w Meksyku serwowane jako zakąski w barach; szczególną popularnością cieszą się koniki polne. Tylko w Europie się tego nie robi na masową skalę, pomijając popularne dodatki do żywności jak koszenila. Ale i to niedługo może się zmienić – kwituje Kuba Korczak.

Kup w kiosku lub w wersji cyfrowej