Na rynku instrumentów pochodnych nie należy zbytnio wierzyć w doświadczenie i poziom wiedzy drugiej strony transakcji.
Pojawiające się systematycznie informacje, że kolejna polska spółka straciła pieniądze na zabezpieczeniach przy wykorzystaniu opcji walutowych, które faktycznie okazały się transakcjami spekulacyjnymi, to szansa na poznanie nowych ryzyk, o których zbyt często się nie mówi.
Jedno z tych ryzyk - szeroko znane w literaturze i w praktyce na rynkach światowych - to ryzyko niewypłacalności strony transakcji (counterparty risk). Ma ono znaczenie właśnie wówczas, gdy jedna ze stron transakcji opcyjnej dokonanej na rynku pozagiełdowym upada i nie wywiązuje się ze swoich zobowiązań wobec drugiej strony. Kłopot pierwszej staje się kłopotem drugiej.
Drugie ryzyko - znacznie mniej znane - omawiałem na seminariach poświęconych instrumentom pochodnym raczej jako ciekawostkę. To ryzyko Forresta Gumpa - czyli jedna ze stron transakcji próbuje w momencie znaczących strat tłumaczyć, że nie miała zielonego pojęcia, na czym ta transakcja polega. Dobrym przykładem z naszego rynku była sytuacja sprzed kilku lat, gdy okazało się, że Związek Artystów Scen Polskich stracił na obligacjach Stoczni Szczecińskiej ok. 9 mln zł. Wówczas prezes ZASP - Olgierd Łukaszewicz - powiedział zdanie będące kwintesencją ryzyka Forresta Gumpa: jesteśmy aktorami, nie znamy się na pieniądzach.
Naturalnie nikt nie zastanawiał się nad ryzykiem utraty pieniędzy w momencie podejmowania transakcji. Liczyły się prawdopodobnie potencjalne zyski.
Podobnie wygląda teraz sytuacja z polskimi przedsiębiorstwami, które myślały, że się zabezpieczają, a tymczasem wystawiły się na ogromne ryzyko. Część z nich - według doniesień mediów - miała pojęcie, w co gra. Część jednak odgrywa teraz skrzywdzone przez banki księżniczki. Tym chciałbym zadedykować zdanie Philipa McBride Johnsona (który wprowadził pojęcie ryzyka Forresta Gumpa:) na rynku instrumentów pochodnych nie należy zbytnio wierzyć w doświadczenie i poziom wiedzy drugiej strony transakcji.