Kraj, na który spadł deszcz unijnych pieniędzy, powinien stworzyć sektor budowlany zdolny do podboju nowych rynków. W Polsce tak się nie stało.
Hiszpania wykorzystała inwestycje unijne lat 80. i 90. do budowy silnych firm budowlanych, które po zakończeniu boomu na własnym podwórku weszły na rynki zagraniczne. To właśnie hiszpańskie koncerny przejmowały lokalne spółki, a potem realizowały kontrakty m.in. w Europie Środkowo-Wschodniej. Koncerny Półwyspu Iberyjskiego są bardzo mocno zakorzenione w Polsce. Ferrovial to większościowy udziałowiec Budimeksu, a Acciona – Mostostalu Warszawa. To pokazuje, jaki dystans dzieli nas od Hiszpanii. Ale dowodów na słabość naszej branży jest więcej.
Wartość rynku budowlanego w Polsce w 2015 r. to ponad 182 mld zł, co daje mu siódme miejsce w UE. Mimo to polskie firmy są z europejskiego poziomu prawie niewidoczne. Z danych GUS wynika, że produkcja budowlano-montażowa realizowana w 2015 r. poza granicami kraju miała wartość 4,7 mld zł, z czego prawie połowa przypada na Niemcy. To w większości prace podwykonawcze. Polskich firm świadczących usługi jako generalny wykonawca na rynkach zachodnich ze świecą szukać. Na liście 50 największych europejskich firm z branży „European Powers of Construction 2015” przygotowanej przez firmę doradczą Deloitte nie ma żadnego przedstawiciela Polski. A są np. trzy spółki z Grecji.
W ostatnich latach rząd Arabii Saudyjskiej sondował pozyskanie polskich wykonawców do swojego wieloletniego programu infrastrukturalnego wartego w sumie ponad 550 mld dolarów. Okazało się, że Polska nie jest w stanie wypchnąć za granicę własnych spółek budowlanych. Przy budowie metra, linii kolejowych i osiedli w saudyjskich miastach zaczepiły się duże europejskie koncerny.
Trzy największe firmy budowlane w Polsce pod względem przychodów to: Budimex (kontrolowany przez Hiszpanów), szwedzka Skanska i austriacki Strabag. Łącznie mają one w Polsce prawie 15 mld zł obrotu rocznie, a przy okazji zatrudniają armię ludzi i płacą tu podatki. Spółki matki nie mają jednak interesu w tym, żeby angażować polskie oddziały jako pośredników w przedsięwzięcia jak to w Arabii Saudyjskiej. Czasami zdarza się tak, jeśli polska firma wyspecjalizowała się w jakimś segmencie w ramach ponadnarodowej grupy. Tak było np. w polskim oddziale Bilfingera (dzisiaj jest już częścią grupy Porr), który jest mocno zaangażowany w kontrakty mostowe w Norwegii.
Do roli czempionów narodowych mogły aspirować polskie grupy Polimex-Mostostal i PBG. W wyniku zaangażowania w nierentowne kontrakty drogowe ostatnich lat obie znalazły się jednak na skraju finansowej przepaści. Program drogowy sprzed Euro 2012 zafundował sektorowi budowlanemu w Polsce kryzys systemowy. Jak wynika z danych wywiadowni gospodarczej Euler Hermes, w latach 2010–2014 doszło w Polsce do prawie 950 bankructw spółek budowlanych. Teraz dynamika upadłości wyhamowała.
– Sukcesu w takiej skali, jak budowlanka w Hiszpanii, nie osiągniemy, bo poprzednie wykorzystanie środków UE osłabiło polskie firmy budowlane zamiast je wzmocnić – tłumaczy Jerzy Mirgos, prezes firmy Mirbud. – W przypadku kontraktów drogowych za sukces poczytywano, jeśli udało się je w ogóle skończyć, a straty pokryć dzięki dywersyfikacji działalności, czyli z innych kontraktów. Takie są efekty wyboru wykonawców wyłącznie na podstawie najniższej ceny i realizacji kontraktów w warunkach wzrostu kosztów – dodaje.
Jego zdaniem barierą w Polsce była skala kontraktów. – Należało dzielić zadania na mniejsze, by były dostępne dla średnich i małych firm np. pod względem wymaganego zabezpieczenia finansowego. Obecnie GDDKiA już to robi, ale gdybyśmy poszli w tę stronę od początku, wielkie koncerny zagraniczne byłyby mniej zainteresowane rynkiem polskim, a dostępność zleceń dla mniejszych polskich podmiotów większa – twierdzi Mirgos.
– Hiszpańskie firmy budowlane działają w warunkach gospodarki kapitalistycznej od dziesiątków lat, my musieliśmy budować nasze biznesy po 1989 r. od zera – mówi Jarosław Szczupak, prezes Alstalu. – Ponadto Hiszpania przeżyła boom budowlany w latach 80., kiedy światowa gospodarka nie była tak zglobalizowana jak dzisiaj. Zagraniczne firmy nie zdążyły zaistnieć tam na taką skalę, na jaką potem weszły do Europy Środkowej – dodaje.

Polska grupa kapitałowa Mirbud osiągnęła w 2015 r. ponad 800 mln zł przychodu. Zarząd intensywnie zabiegał o zdobycie kontraktu w Kazachstanie (na razie bez skutku). Obecnie prowadzi rozmowy na Białorusi. – Wyjście na zewnątrz jest wskazane, bo za kilka lat w Polsce będzie mniej zleceń budowlanych, a na rynku pojawi się nadwyżka inżynierów. Z myślą o tych czasach należy już dziś zdobywać przyczółki w krajach ościennych – twierdzi prezes Mirgos.

ROZMOWY
Za kilka lat duzi gracze zmniejszą zatrudnienie w Polsce
Jan Mikołuszko przewodniczący rady nadzorczej Unibepu
Dlaczego nie udało się nam zbudować przy pomocy środków unijnych silnego sektora budowlanego, np. jak w Hiszpanii, która eksportuje swoje usługi?
Żaden z rządów po transformacji nie miał takiego celu ani umiejętności. Skutek tego jest taki, że większość dużych firm z sektora budowlanego jest własnością koncernów zagranicznych. Ich wejście do Polski oznaczało dostęp do kapitału, nowoczesnych technologii i metod organizacji procesu inwestycyjnego. Ale przy okazji uniemożliwiało działalność eksportową z Polski. Mechanizm jest taki, że działalność zagraniczną prowadzi się od centrali do spółki córki bezpośrednio na nowym rynku, a nie przez pośrednika, czyli od córki do wnuczki. Eksport usług budowlanych realizują przede wszystkim firmy z polskim kapitałem, na miarę swoich możliwości.
Ile naszych firm budowlanych ma potencjał, by być generalnym wykonawcą przy dużych inwestycjach za granicą?
Żeby usiąść do rozmów z poważnym inwestorem, potrzebny jest roczny obrót na poziomie minimum miliarda euro. Polskich firm z takimi przychodami nie ma, mimo napływu dziesiątek miliardów euro dotacji w ciągu ostatnich lat. Doszło do marginalizacji budowlanki, chociaż nasze firmy miały i mają bardzo dobrą opinię, np. na Wschodzie i w krajach arabskich.
Dlaczego tak się stało?
Zabrakło nam ministrów infrastruktury, dla których priorytetem byłaby nie tylko realizacja konkretnego zadania inwestycyjnego, np. budowa odcinków dróg przed Euro 2012, ale też rozwój silnego polskiego sektora budowlanego, który przełoży się później na PKB. Nie pomaga też niska jakość legislacji, np. to, że prawo zamówień publicznych było w ostatnich latach zmieniane prawie 40 razy.
Co się stanie z budowlanką po 2023 r., czyli po zakończeniu obecnej unijnej perspektywy finansowej? Ostatniej, w ramach której dostajemy duże pieniądze...
Duzi gracze skoncentrują się na innych rosnących rynkach. Jest prawdopodobne, że zmniejszą stan zatrudnienia w Polsce, a w skrajnych przypadkach w ogóle zlikwidują oddziały w naszym kraju.
Jak branża stara się na to przygotować?
Powołaliśmy Polski Klaster Eksporterów Budownictwa, którego celem jest pomoc polskim przedsiębiorcom budowlanym w ekspansji zagranicznej. Oczekujemy też inicjatywy i wsparcia ze strony rządu, ale na razie padają tylko słowa. W 2015 r. Unibep miał ok. 1,2 mld zł obrotu, z czego ok. 240 mln zł przypadało na działalność eksportową. Spółka realizuje zlecenia m.in. w Norwegii, na Ukrainie i Białorusi. W minionych latach Unibep miał dużo budów w Rosji, ale teraz na tym rynku nie ma dla niego zleceń. Cel jest taki, że po 2023 r. segment eksportowy ma odpowiadać za ok. 50 proc. naszych przychodów. ⒸⓅ
Bodziec do rozwoju eksportu pojawi się za kilka lat
Maciej Kraus dyrektor w PwC, ekspert ds. strategii biznesowych
Dlaczego firmy budowlane z Polski rzadko decydują się na ekspansję zagraniczną?
Dotychczas nie miały silnej motywacji do wyjścia na zewnątrz, bo w związku z napływem środków unijnych nie narzekały na brak zleceń na rynku krajowym. Nie ma większego sensu udawanie się po chleb na drugi koniec miasta, jeśli piekarnia znajduje się w sąsiedztwie. Bodziec do działalności eksportowej pojawi się, kiedy skończą się dotacje z obecnego budżetu UE, czyli po 2023 r.
Dlaczego firmom niemieckim jest łatwiej dostać kontrakty w Niemczech, a hiszpańskim w Hiszpanii niż polskim w Polsce?
Rzeczywiście, przychylność dla własnych firm ma miejsce m.in. w Niemczech, mimo że podobnie jak w naszym kraju obowiązuje tam prawo zamówień publicznych zgodne z unijnymi regulacjami. Nawiasem mówiąc, najwięksi zachodni gracze pozyskali z naszego rynku najlepszych fachowców, żeby za ich pośrednictwem móc skutecznie pozyskiwać zlecenia. Takie zjawisko nazywamy drenażem mózgów. Poza tym jest to też kwestia naszej natury narodowej. Często przyjmujemy, że niemiecki produkt będzie lepszy od polskiego (nawet jeśli okaże się wykonany przez polskich podwykonawców).
Czy jest szansa, że z obecnej perspektywy UE 2014–2020 budowlanka w Polsce wyjdzie w lepszej kondycji niż z poprzedniej?
Liczba bankrutujących firm się zmniejsza, chociaż to tylko sucha statystyka (czasami lepiej dla biznesu jest zakończyć działalność, niż kontynuować ze stratami). Oferty składane w obecnych przetargach wydają się bardziej przemyślane, tzn. różnica między zwycięską ofertą a kosztorysem inwestora jest procentowo mniejsza niż wcześniej. Lekcję wyciągnęli też inwestorzy. Nie wyobrażam sobie, żeby powtórzył się eksperyment powierzania budowy autostrad chińskiej firmie bez doświadczenia w Polsce. Czyli szansa na poprawę jest.
Czy w pozyskiwaniu kontraktów firmom z Polski powinien pomagać rząd?

We Francji istniała rządowa strategia wyjścia firm budowlanych za granicę, kiedy tamtejszy rynek krajowy nie gwarantował już wystarczającego popytu. Niemcy też bardzo silnie wspierają działalność swoich koncernów za granicą, np. w Rosji. Działania z zakresu dyplomacji gospodarczej są w dzisiejszej gospodarce na porządku dziennym i stanowią spore ułatwienie dla przedsiębiorców. Pozytywnie odbieram zapowiedź powstania Polskiej Agencji Wsparcia Handlu i Inwestycji konsolidującej działania proeksportowe, i to z dużo większym budżetem, niż dotychczas miała PAIiIZ. Poza tym polskie firmy nie powinny jedynie czekać na pomocną rękę rządu, tylko zastanowić się, czy mniejszy udział w rynku da się częściowo odzyskać albo gdzie poszukać nowych kontraktów.

Konrad Majszyk