Każdy, kto lubi westerny, wcześniej czy później natknie się na bardzo popularny motyw. Motyw, w którym grupa protagonistów broni się przed przeważającymi siłami wroga. Za nimi długa i wyczerpująca obrona. Są zmęczeni. Amunicja się kończy. A siły wroga są przeważające. Każdy kolejny atak może się okazać ostatnim... Chwila, chwila. Czy to czegoś nam nie przypomina? Czegoś z naszej rzeczywistości rynkowogospodarczej? Nie? No to przypomnijmy sobie historię obecnego kryzysu finansowego, czyli historię gospodarki globalnej i globalnych rynków finansowych za ostatnie parę lat.
Zaczęło się jak u Hitchcocka, czyli od trzęsienia ziemi – kryzysu na rynku kredytów subprime. A potem było coraz ciekawiej. Bankructwo banku Lehman Brothers, ratowanie amerykańskich instytucji finansowych, obcięcie ratingu amerykańskiej gospodarki, ratowanie greckiej gospodarki, groźba stagflacji. Ot, by wymienić tylko te ważniejsze atrakcje, które przydarzyły nam się po drodze. Nic więc dziwnego, że ze wszystkich powyższych wcieleń kryzysu polityka gospodarcza w ujęciu globalnym wyszła, delikatnie mówiąc, trochę poturbowana. Po uratowaniu wszystkich, którzy w ciągu minionych lat ratunku potrzebowali, dług publiczny większości głównych gospodarek osiągnął bezprecedensowe rozmiary, co istotnie ograniczyło rolę ekspansji fiskalnej jako narzędzia oddziaływania na gospodarkę.
Nieco mniej pesymistycznie (ale tylko nieco) wygląda sytuacja banków centralnych. Tu również lata walki z kolejnymi kryzysami odcisnęły swoje piętno. Stopy referencyjne banków centralnych w sporej grupie krajów plasują się w pobliżu albo wręcz poniżej zera, a bilanse tych instytucji zostały napompowane do poziomów niewidzianych wcześniej w historii. Oczywiście, optymistycznie można powiedzieć, że banki centralne są w dużo bardziej komfortowej sytuacji niż rządy, bo mogą kreować pieniądz praktycznie w nieskończoność (tym bardziej że technicznie to nic nie kosztuje, gdyż pieniądz to dziś jedynie zapis elektroniczny, nawet papierków drukować nie trzeba). Tym samym – stosując analogię z pierwszych zdań tego tekstu – bankom centralnym amunicja nigdy się nie kończy. Niemniej i w ich przypadku nie jest różowo. Jak pokazują bowiem doświadczenia minionych lat, nawet najbardziej heroiczne działania polityki pieniężnej były i są w stanie jedynie neutralizować kolejne pojawiające się zagrożenia. Nie są zaś w stanie przywrócić bezpiecznego i stabilnego przedkryzysowego status quo. Wszystko, co globalna polityka pieniężna osiągnęła za pomocą swych tytanicznych wysiłków z lat ubiegłych, to ocalenie gospodarki światowej i rynków finansowych przed załamaniem. Choć bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, że załamanie takie zdołano odsunąć w czasie. W efekcie dziś, po latach walki z kryzysem we wszystkich jego inkarnacjach, daleko nam do spokoju i stabilizacji – wciąż mamy chwiejną sytuację fundamentalną; z wieloma czynnikami ryzyka czającymi się zarówno w globalnej gospodarce, jak i w globalnym sektorze finansowym.
Krótko mówiąc, obecnie w wymiarze globalnym mamy politykę gospodarczą wyczerpaną działaniami lat poprzednich i sytuację gospodarczą i rynkową, w której wciąż czai się sporo czynników ryzyka. A każdy z nich – jeśli się zmaterializuje – może okazać się dla osłabionej polityki gospodarczej testem istotnym, jeśli nie ostatecznym. Myślę więc, że nie nadwerężę za bardzo siły paraleli stwierdzeniem, że obecnie polityka gospodarcza globalnie znajduje się w sytuacji podobnej jak opisani na wstępie westernowi bohaterowie. Po długiej obronie, z niepokojem czekający na kolejny atak wroga. Atak, który może okazać się ostatnim. A nawet jeśli takim się nie okaże, to i tak nic się nie zmieni. Bo pewnie za jakiś czas będzie następny. A żadna kawaleria na odsiecz nie przybędzie...