Wyjście Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej może oznaczać dla nas nie tylko problemy związane z obawami o przyszłość UE jako takiej czy – nieco bardziej przyziemnie – ryzyko ograniczenia napływu wspólnotowych pieniędzy ze względu na to, że ubędzie jeden z dużych płatników netto do wspólnego budżetu. Warto zastanowić się nad tym, co możemy przejąć od Brytyjczyków, jeśli chodzi o organizację pod nazwą Unia Europejska. O ile np. funkcja unijnego komisarza ds. rynku finansowego może być poza naszym zasięgiem, to dość realne mogłoby być przejęcie unijnego nadzoru bankowego. Przejęcie oczywiście, głównie jeśli chodzi o siedzibę.
W Londynie ulokowany jest European Banking Authority (EBA, czyli Europejski Urząd Nadzoru Bankowego). Z chwilą opuszczenia przez Brytyjczyków UE będzie musiał się przenieść gdzie indziej. EBA to jeden z trzech urzędów nadzoru nad rynkiem finansowym powołanych po wybuchu kryzysu z 2008 r. Pozostałe dwa to EIOPA (odpowiada za rynek ubezpieczeniowy i emerytalny) i ESMA (odpowiedzialny za rynek kapitałowy). Wszystkie funkcjonują od początku 2011 r .
EBA to instytucja znana głównie z europejskich stress-testów sektora bankowego. Zajmuje się jednak przede wszystkim opracowywaniem jednolitych standardów funkcjonowania instytucji bankowych w Unii Europejskiej (nie tylko w strefie euro), a także wspólnych standardów nadzorczych dla wszystkich krajów. Przygotowuje wytyczne, do których odnoszą się później nadzorcy z poszczególnych krajów. Zamysł jest taki, że pozwoli to na wypracowanie zbliżonych warunków działania we wszystkich krajach członkowskich. Ma też podnieść poziom ochrony konsumentów. Europejski nadzór bankowy nie jest dużym urzędem. W ubiegłym roku zatrudniał nieco ponad 150 osób.
Dokąd może trafić EBA? Nietrudno sobie wyobrazić, że starać się o niego będą największe unijne kraje. Niemcy? Francja? Włochy? Nie brakuje argumentów przeciwko każdemu z tych wyborów. Jeśli chodzi o finanse, to Niemcy są już bardzo mocno reprezentowane – we Frankfurcie ma przecież siedzibę Europejski Bank Centralny, który w ramach jednolitego mechanizmu nadzorczego opiekuje się niemal 130 bankami, odpowiadającymi za ponad 80 proc. aktywów w strefie euro. We Frankfurcie znajduje się również siedziba EIOPA. Paryż to z kolei siedziba ESMA. Rzym albo Mediolan? Włoski sektor to w tej chwili jeden z największych problemów europejskiej bankowości. Podobnie należałoby ocenić pomysł ulokowania urzędu odpowiedzialnego za regulacje bankowe w UE w innych krajach południa Europy.
Już to, że na razie urząd ma siedzibę w Londynie, wskazuje, że nie musi być ulokowany w kraju należącym do strefy euro. Wybór Polski na nową siedzibę oznaczałby podtrzymanie dotychczasowego podejścia. Byłby sygnałem, że kraje bez euro (w tym środkowoeuropejskie) wciąż liczą się w UE. Byłby również wyrazem uznania dla jakości naszego systemu bankowego i nadzoru finansowego. Wreszcie krok ten wymuszałby pewną zmianę perspektywy dla europejskich finansistów: dziś jesteśmy dla nich – używając bankowego żargonu – krajem goszczącym (w prostym języku: nasze banki zostały wykupione przez zagraniczny kapitał). Jeśli komuś zostało jeszcze lekceważące podejście, ulokowanie u nas siedziby europejskiego nadzoru kazałoby je zweryfikować.
Rzecz jasna, nic się nie stanie, jeśli na to nie zapracujemy. Ministerstwo Finansów zapytane, czy słuszne byłoby podjęcie starań o przeniesienie EBA do Polski, odpowiada, że na razie za wcześnie na takie rozważania. Być może. Niewykluczone jednak, że inni stoją już w blokach startowych. My zapewne musimy sobie odpowiedzieć jeszcze na pytanie, czego w ogóle chcemy od Unii. A dopiero potem będziemy bawić się w takie szczegóły jak EBA.