Ekonomia binarna może przynieść rozwiązanie największych bolączek współczesności: coraz niższych pensji i gromadzenia kapitału przez najbogatszych - mówi w wywiadzie dla DGP prof. Jens Lowitzsch wykładowca Europejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą, kontynuator myśli Louisa Kelso (twórcy ekonomii binarnej).
Cóż to jest ta ekonomia binarna? Coraz częściej się o niej słyszy, zaczynają się do niej odwoływać politycy, lecz zwykły przechodzień zagadnięty o nią zrobiłby co najwyżej głupią minę.
To pogląd na gospodarkę oparty na założeniu, że – obok ziemi – dwa najważniejsze czynniki produkcji to kapitał i praca. Oraz na obserwacji, że relacja pomiędzy nimi zmienia się na niekorzyść pracy w wyniku postępu technologicznego. Innymi słowy, coraz większą część rozwoju gospodarczego wypracowuje kapitał, coraz mniej praca. Stąd spadająca wartość pracy, przekładająca się na niższe pensje i większe dochody tych, którzy są posiadaczami kapitału.
Ale przecież postęp technologiczny tworzy więcej miejsc pracy – i to bardziej wartościowych – niż niszczy.

To tradycyjne przekonanie wyznawane przez ekonomistów. Tak faktycznie było np. w XIX w., jednak wiele wskazuje na to, że obecnie może być inaczej. Co ciekawe, Louis Kelso, Amerykanin, który stworzył ekonomię binarną, urodził się w 1913 r., jego młodość przypadała na czasy Wielkiego Kryzysu – a więc napatrzył się na niekończące się kolejki bezrobotnych – i zastanawiając się, ku czemu to wszystko zmierza, doszedł do wniosku, że paradoksalnie to właśnie brak pracy stanowi ideał, do którego powinna zmierzać ludzkość.
Brak pracy?
Tak. Kelso widział w automatyzacji szansę, by człowiek nie musiał już pracować tak ciężko. Pracę człowieka – z korzyścią dla świata – miałyby zastąpić maszyny. Wówczas moglibyśmy w większym stopniu poświęcić się rzeczom wyższym: rodzinie, sztuce, nauce. Zauważmy, że to właśnie czas wolny od pracy jest koniecznym warunkiem postępu. Gdyby człowiek jaskiniowy nie zaczął rysować po ścianach jaskini w czasie wolnym, a tylko polował na mamuty, to nigdy z tej jaskini byśmy nie wyszli.
No to powinniśmy się cieszyć, bo ludziom czasu wolnego – wedle wszelkich badań – przybywa. Dawniej pracowali po 70 godzin tygodniowo, teraz – 40 godzin.
To prawda, ale drugi konieczny warunek rozwoju, który sprawia, że czas wolny jest wykorzystywany dobrze, a nie jest marnowany, to dostosowanie społeczeństwa do zmian w relacji kapitał – praca.
Zapachniało Marksem.
Bo Kelso się Marksem inspirował. Napisał nawet artykuł zatytułowany „Karol Marks: prawie kapitalista”. Marks, jeśli czytać go uczciwie, nie był przeciwnikiem własności prywatnej per se, a raczej konkretnych ekstremalnych form własności prywatnej. Marksowska własność uspołeczniona nie musi oznaczać własności wspólnej, lecz własność zdekoncentrowaną, której cząstkę każdy posiada. W takim kontekście te dwa pojęcia – praca i kapitał – nie są antagonistyczne, one koegzystują w symbiozie. Nie zatrzymamy automatyzacji, trzeba więc inteligentnie dostosować do niej pracę. Bez tego masowa produkcja rosnąca w wyniku automatyzacji nie napotka odpowiedniego popytu. Gdy ludzie nie mają za co konsumować, gospodarka staje.
Skąd jednak to założenie, że koncentracja kapitału jest zła? Czyż nie jest ona warunkiem inwestycji oraz nagrodą za rynkowy sukces?
Skoncentrowany kapitał może służyć jako kapitał inwestycyjny, lecz w sytuacji takiej jak teraz, gdy kapitał należy do ograniczonej liczby ludzi, ma on tendencję do zalegania. Kelso mówił o takim kapitale, że jest sterylny. Przetrzymuje się go, odkłada, przekazuje spadkobiercom, ale on nie pracuje. A powinien.
Jak to? Przecież kapitał odkładany, np. na kontach, wspiera akcję kredytową, a więc właśnie inwestycje.
Obecnie jest używany raczej do ryzykownej spekulacji niż inwestowany w rozwój firm. Beneficjenci kapitału nie mają powodów, by go „uspołeczeniać”. A przecież Warren Buffett może mieć tylko ograniczoną liczbę jachtów i nie zje całego kawioru świata.
Ktoś mógłby powiedzieć, że kapitał sterylny to kapitał czekający na właściwe okazje inwestycyjne. Chociażby Elona Muska, który wymyśla kosztowny projekt rewolucyjnego transportu lądowego. Gdyby kapitał przekazywano wszystkim na dowolne inwestycje, uległby rozdrobnieniu i te wielkie projekty nie miałyby racji bytu.
Pan mówi o innowacyjnych przedsiębiorcach, a ja o statystycznie dominujących dużych firmach, którym już tak bardzo na innowacyjności nie zależy. Jeśli mamy koncern energetyczny, to głównym jego celem jest zysk jego akcjonariuszy, a nie zasługi dla rozwoju cywilizacyjnego. Stąd jeśli taka firma czuje się silna, może dyktować niekorzystne dla konsumentów ceny. Głównym postulatem ekonomii binarnej jest rozszerzenie dostępu do kapitału, np. poprzez akcjonariat konsumencki.
Jeśli mamy koncern energetyczny, to głównym jego celem jest zysk jego akcjonariuszy, a nie zasługi dla rozwoju cywilizacyjnego. Stąd jeśli taka firma czuje się silna, może dyktować niekorzystne dla konsumentów ceny. Głównym postulatem ekonomii binarnej jest rozszerzenie dostępu do kapitału, np. poprzez akcjonariat konsumencki
Co to znaczy?
Że konsumenci stają się także udziałowcami przedsiębiorstw, których produkty konsumują. Wówczas ceny ulegają racjonalizacji, a firmy w większym stopniu zaczynają służyć ludziom.
Utopia.
Nie do końca. Proszę posłuchać. Kelso udało się w 1958 r. doprowadzić do powstania firmy opartej na akcjonariacie konsumenckim. W Kalifornii było wówczas tylko kilka firm zajmujących się produkcją nawozów sztucznych. Zawyżały ceny, na czym cierpieli farmerzy, bo nawozy pochłaniały aż 30 proc. wszystkich kosztów ich gospodarstwa. Kelso tych farmerów w liczbie 5 tys. zjednoczył. Wybudowali razem fabrykę, w której następnie objęli udziały. To była potężna inwestycja – na w sumie 120 mln ówczesnych dolarów, co obecnie stanowiłoby ok. 800 mln. Gdy firma zaczęła działać, średnia cena za tonę nawozu spadła z 250 dol. do 66 dol., a ona i tak przynosiła zyski. To oznacza, że wcześniejsza renta monopolistyczna kształtowała się na poziomie 186 dol. W takim stopniu grabiono rolników...
Skąd wzięli pieniądze na inwestycje?
Bank dał im gwarantowany przez stan Kalifornia kredyt.
Skoro akcjonariat konsumencki to taki wspaniały model, dlaczego się nie upowszechnił?
W Stanach? Lobby firm naftowych, które wówczas produkowały nawozy, sprawiło, że Kalifornia wycofała się ze wspierania takich pomysłów. Co ciekawe, jeszcze zanim fabryka powstała, szefostwo tych firm zafundowało farmerom wycieczki do ich własnych fabryk, by pokazać im, jak niebezpieczna jest produkcja nawozów sztucznych i jakie wysokie ryzyko się z nią wiąże. Farmerzy wrócili wystraszeni, chcąc się wycofać z projektu, ale wtedy właśnie dowiedzieli się, że Kelso znalazł im już profesjonalnych menedżerów i zwerbował załogi tych firm. Dodajmy, że nowa fabryka spłaciła wspomniany kredyt z zysków w zaledwie dziewięć lat. Ludzie bez kapitału stali się kapitalistami. Jak widać, w ekonomii binarnej kluczowy jest dostęp do kapitału, jego demokratyzacja. Obecnie jest tak, że aby uzyskać kredyt inwestycyjny, trzeba mieć zabezpieczenie. To sprawia, że kredyt jest niedostępny dla większości społeczeństwa. Osoba niezamożna finansuje więc swoje inwestycje z oszczędności, a osoba zamożna z kredytu. Pierwszy typ finansowania jest bardziej powolny i daje niższe stopy zwrotu. Efekt? Bogaty się bogaci, a biedny pozostaje biedny. Tymczasem chodzi o to, by reguły gry w dostępie do kredytu były równe dla obu.
Kto miałby ubezpieczać kredyty inwestycyjne zaciągane przez Kowalskich?
To jest temat do dyskusji. Oczywiście państwo gra tutaj pewną rolę, ale nie stanowi ono o racji bytu tego pomysłu. Obok akcjonariatu konsumenckiego Kelso opracował ideę akcjonariatu pracowniczego, gdy pracownicy posiadają udziały we własnej firmie, i właśnie ta idea jest najistotniejsza.
Akcjonariat pracowniczy? Wicepremier Mateusz Morawiecki chce coś takiego budować w Polsce.
To dobrze.
Tylko jak?
Program akcjonariatu pracowniczego w ujęciu Kelso oparty jest na truście czy też – w warunkach prawa kontynentalnego – holdingu będącym powiernikiem dla majątku pracowników. Ów powiernik zarządza udziałami pracowników i pośredniczy w zarządzaniu firmą. W przypadku firm opartych na akcjonariacie pracowniczym mamy więc zbiorowego właściciela i sprofesjonalizowane ciało zarządcze. Teraz pytanie: jak dojść do sytuacji, w której takie firmy powstają? Załóżmy, że szef spółki X idzie na emeryturę. Ma do wyboru kilka rozwiązań: sprzedać firmę, przekazać ją następcom albo zamknąć. Czasami sprzedaż jest trudna. Potencjalni chętni na zakup to konkurenci – chcieliby ją po prostu kupić i zamknąć, by zwiększyć własny rynek zbytu. Współudziałowcy nie zgadzają się na sprzedaż udziałów osobom trzecim. Nie wychowano sukcesora. W takich sytuacjach pojawiają się pracownicy firmy, którzy mówią: odkupimy te udziały i w ten sposób firma zachowa ciągłość. Na pytanie, za co, odpowiadają, że z kredytu poręczonego właśnie majątkiem firmy.
To coś jak ustanowienie hipoteki dla kredytu na nowo zakupionym mieszkaniu?
Właśnie. Mało znany jest fakt, że pierwszym w historii przykładem tak popularnego teraz na rynku wykupu lewarowanego, sytuacji, gdy spółka przejmowana jest przez akcjonariuszy finansujących ów wykup długiem, jest właśnie wykup pracowniczy, tzw. ESOP (Employee Stock Ownership Plan). Jeśli Morawiecki chce, by wasze firmy pozostawały w waszych rękach, jest to dobre narzędzie. Ono może uchronić wasz majątek przed wykupieniem przez...
...Niemców.
[śmiech] Albo Amerykanów. Ale to już polityczny aspekt idei akcjonariatu pracowniczego.
To może nasze przynoszące straty kopalnie też należałoby przekształcić w firmy, których właścicielami są pracownicy? Rozwiązałoby to wiele problemów budżetowych i być może także problemy tych kopalni.
To byłoby nieuczciwe postawienie sprawy. Sektor energetyczny w Polsce wymaga restrukturyzacji, nie zaś prywatyzacji, węgiel nie jest przyszłością. Zresztą idea Kelso nie dotyczy podupadających firm, borykających się z kłopotami, lecz firm zdrowych. Na przejęcie przez pracowników tych pierwszych żaden bank nie dałby kredytu. Na czym tu ustanawiać hipotekę? Na masie upadłościowej? Nawiasem mówiąc, pracowałem we wczesnych latach 90. w polskim Ministerstwie Przekształceń Własnościowych i obserwowałem różne typy prywatyzacji firm, jakie wówczas wprowadzano. Niektóre spółki rzeczywiście sprywatyzowano, przekazując ich udziały pracownikom. Wtedy panowało poczucie, że spisuje się je tym samym na straty, tymczasem po latach okazało się, że wiele z tych spółek przetrwało do dzisiaj i nieźle sobie radzą. Własność uczy odpowiedzialności.
I jest tak nawet w przypadku, gdy w posiadanie znacznego kapitału wchodzą ludzie, którzy w takim tradycyjnym rozumieniu sami go nie wypracowali? Może ludzie bez kapitału nie mają tego kapitału z jakiegoś powodu? Dlatego że nie umieją nim zarządzać czy inwestować? Są badania z USA pokazujące, że zwycięzcy loterii, czyli milionerzy z przypadku, w ciągu trzech–pięciu lat wracają do wcześniejszej kondycji finansowej, a czasem nawet kończą, popadając w długi.
Ale to nie ma nic wspólnego z kredytem inwestycyjnym. Jeśli wygrywasz na loterii, konsumujesz, kupując nowe auto, wakacje czy dom. Ekonomia binarna promuje dostęp do kapitału inwestycyjnego, który pozwala stworzyć stałe pozapłacowe źródło dochodu. Niejako na przekór temu, co promują współczesne banki, które wciskają nam kredyty konsumpcyjne. Łatwo biedakowi pożyczyć 10 tys. na auto, lecz bardzo trudno już na założenie własnego kiosku z gazetami. Tymczasem w zbadanych przypadkach firm o akcjonariacie pracowniczym zatrudnieni tam ludzie czerpią dodatkowo aż do 20 proc. swojego dochodu np. z dywidendy wypłacanej im przez spółkę. To 200 zł z każdego tysiąca złotych. Sporo.
I jak przekonać biznesmenów, żeby – zbliżając się do emerytury – swoje firmy przekazywali pracownikom? Rząd ma im to nakazać?
Nie chodzi o nakazy, lecz o zdrowy rozsądek. Wykup pracowniczy to nie jest transakcja charytatywna, bo firma jest sprzedawana po cenie rynkowej. Tyle że pracownikom, a nie inwestorowi zewnętrznemu. Państwo może oczywiście zachęcać do zawierania takich transakcji, dając chociażby ulgi podatkowe. W Stanach Zjednoczonych w latach 70. wprowadzono zachęty podatkowe polegające na tym, że jeśli sprzedajesz co najmniej 20 proc. firmy pracownikom, a potem zyski z tej sprzedaży reinwestujesz, nie musisz płacić podatku dochodowego. W USA mamy 10 tys. przedsiębiorstw o akcjonariacie pracowniczym typu ESOP, z czego w ponad 2–3 tys. przypadków mówimy o akcjonariacie na poziomie 100 proc. (7 tys. z pakietem kontrolnym, 4,5 tys. posiadającym powyżej 50 proc.). Zazwyczaj nie są one notowane na giełdzie. W sumie dzięki ESOP 14,5 mln pracowników stało się współwłaścicielami zatrudniających ich firm, co oznacza znaczną, istotną dla gospodarki skalę zjawiska. Badania pokazują, że firmy te osiągają średnio większe zyski i płacą więcej podatków, co także ma niebanalne znaczenie. O skali tego fenomenu za oceanem świadczy to, że każdy większy bank ma departament zajmujący się kredytami dla sukcesji firm poprzez akcjonariat pracowniczy typu ESOP.
Zamożność pracowników kapitalistów jest większa niż innych?
Niestety nie przeprowadzono jeszcze badań porównawczych, lecz istnieją przesłanki mówiące, że tak rzeczywiście jest. Na przykład akcjonariat pracowniczy umożliwia w USA czy też np. we Francji budowanie prywatnych funduszy emerytalnych zabezpieczających przyszłość pracownika. Zgadzam się jednak, że potrzeba bardziej kompleksowych badań empirycznych. Nawiasem mówiąc, myślę, że samo istnienie firm, w których większość udziałów posiadają pracownicy, jest odpowiedzią na pańskie wcześniejsze wątpliwości, czy biedni umieją zarządzać kapitałem. Tak, potrafią.
Czy kierując się takim rozumowaniem, nie należałoby faktycznie rozdawać kredytów inwestycyjnych wszystkim, jak leci?
Nie. Z różnych powodów. Po pierwsze, nie wszystkie pomysły inwestycyjne są dobre. Po drugie, banki wolą udzielać dużych kredytów inwestycyjnych niż małych, ze względu na koszty. Jeśli masz dać jeden kredyt na milion złotych, tylko raz szacujesz ryzyko inwestycyjne, a następnie kontrolujesz przebieg projektu. Jeśli zaś ten milion chcesz podzielić na dziesięć, twoje koszty rosną dziesięciokrotnie. Tak więc to, o czym pan mówi, utrudnia też czysta pragmatyka. Zatem my koncentrujemy się na powszechnej własności już istniejących przedsiębiorstw, a nie inwestycjach w innowacje – te zawsze będą domeną ograniczonej grupy ludzi.
Nierówności są problemem dla ekonomistów binarnych?
Nie nierówności same w sobie, lecz nadmierna koncentracja majątku.
Często mam wrażenie, że walka z nierównościami to tak naprawdę walka z biedą, tylko ze źle zidentyfikowaną przyczyną. Czy w świecie pozbawionym biedy, lecz z ogromnymi różnicami majątkowymi, nadmierna koncentracja kapitału także byłaby czymś złym?
Tak, bo taki świat mógłby popaść w stagnację, która w końcu na powrót sprowadziłaby tam biedę.
Wydaje mi się, że ekonomia binarna popada w pewną schizofrenię, jeśli idzie o pojęcie własności. Z jednej strony mówi się: własność jest wspaniała, powinna być powszechna. Z drugiej: ci mają za dużo, więc rozprawmy się z nimi. W rezultacie postuluje się system, w którym powinniśmy cały czas kontrolować, czy rozkład majątku w społeczeństwie jest optymalny, i raz na jakiś czas interweniować, jeśli ludzie zbyt mocno do tej wspaniałej własności się przyzwyczają.
Mówiąc szczerze, ja tu nie widzę żadnej schizofrenii. Własność ma po prostu różne wymiary. Z jednej strony oznacza wolność, swobodę w dysponowaniu nią, lecz z drugiej – obowiązek. To, że coś mam, oznacza, że powinienem używać tego, nie tylko nie szkodząc innym, ale i dla dobra ogółu. Powinienem poczuwać się do pewnej współodpowiedzialności.
Ale kto będzie ustalał zakres tej współodpowiedzialności?
Nikt. To nie jest kwestia arbitralnego ustalenia, ale uwarunkowań społecznych, pewnych norm i zwyczajów. Ekonomia binarna ufundowana jest na pojęciu własności prywatnej, ale rozumianej w kontekście społecznym, a nie skrajnie indywidualistycznym.
Żyjemy w Europie socjalnej. Czy rozwiązania ekonomii binarnej – ubezpieczenie kredytu inwestycyjnego, akcjonariat pracowniczy czy konsumencki – są z nią spójne, czy może należałoby wprowadzić je zamiast systemu socjalnego?
Z całą pewnością obecne transfery socjalne w Europie noszą często znamiona marnotrawstwa, ale jednak nasze społeczeństwa oparte są na ideale solidarności. Nie odrzucałbym więc pomocy społecznej, wprowadzając wspomniane rozwiązania, ale po prostu bym jedno z drugim „ożenił”. To możliwe. W końcu, mam taką nadzieję, zmierzalibyśmy do społeczeństwa, w którym pomoc społeczna jest coraz mniej potrzebna ze względu na to, że coraz więcej ludzi dysponuje produktywnym kapitałem dającym im drugie źródło dochodu.
Mimo że o ekonomii binarnej jest coraz głośniej, wciąż nie jest ona elementem ekonomicznego głównego nurtu. Łatwiej będzie przekonać do niej keynesistów, socjalistów czy wolnorynkowców?
Trudne pytanie. Ale myślę, że wolnorynkowców – w związku z tym, jak duży nacisk kładzie na własność prywatną.