Do dużych wydarzeń organizatorzy zazwyczaj dokładają, ale zwykle jest też ktoś, kto na nich zarabia.
50–60 mld dol., czyli mniej więcej połowę planowanych na 2016 r. dochodów polskiego budżetu – tyle według agencji Bloomberg kosztowały przygotowania do zimowych igrzysk olimpijskich w Soczi w 2014 r. Oczywiście oprócz infrastruktury typowo sportowej wybudowano chociażby drogi, a olbrzymi koszt tej imprezy (radykalnie wyższy niż kiedykolwiek wcześniej) jest zaburzony przez specyficzny model rosyjskiej gospodarki – czyli to, że duże kontrakty trafiają do przedsiębiorstw oligarchów związanych z panującym reżimem. W każdym razie zapłacił podatnik.
Rozpoczynające się za kilka tygodni igrzyska w Rio mają kosztować ok. 15 mld dol. Nie brakowało takich, którym ten sposób wydawania publicznych pieniędzy się nie podoba. Brazylijczycy masowo protestowali i przeciw organizacji mistrzostw świata w piłce nożnej w 2014 r., i przeciw igrzyskom. Nie brakowało głosów, że lepiej wydawać pieniądze na transport publiczny czy opiekę zdrowotną niż inwestycje w gigantyczne areny sportowe, z których większość podatników i tak potem nie będzie korzystać.
Warto dodać, że również kraje, w których kultura finansowa jest nieco inna, jak choćby Kanada, na organizacji igrzysk nie zarobiły. Montreal swój dług zaciągnięty na organizację takiej imprezy spłacał przez 30 lat. Z kolei Vancouver w 2010 r. na budowie apartamentowców, które stały się wioską olimpijską, stracił ok. 200 mln dol. Koszty zabezpieczenia wyniosły 900, a nie 200 mln dol., jak wcześniej planowano. Zapłacił rząd.
Wielu Greków sądzi, że do kryzysu finansowego w tym kraju walnie przyczyniło się zorganizowanie igrzysk w 2004 r. w Atenach. Dokładnych kosztów nikt nie zna – krążą różne wersje, ale było to 10–15 mld dol. Problem w tym, że dziś wiele obiektów sportowych wybudowanych specjalnie na to wydarzenie dosłownie się rozpada.
Efekty takich imprez zawsze trudno ocenić – zarówno rządzącym, jak i Komitetowi Olimpijskiemu zależy, by przedstawić je jako sukces, więc metodologie raportów bywają kontrowersyjne. Po igrzyskach w Londynie w 2012 r. pewnym efektem jest to, że... więcej Brytyjczyków zaczęło uprawiać jakiś sport.
– Za organizację dużych imprez sportowych płacą rzecz jasna organizatorzy. Od tego, jak duża jest impreza i jak bardzo rozwinięta jest infrastruktura kraju, który ją organizuje, zależy, ile można na takiej imprezie zarobić – mówi Marcin Opiłowski, dyrektor odpowiedzialny za kontakty z branżą sportową w EY Polska. – Na pewno trudna sytuacja jest wtedy, gdy kraj organizacyjnie jest nieprzygotowany do turnieju w momencie, gdy zapada decyzja o powierzeniu mu imprezy. Ćwiczyliśmy to jednak w Polsce i udało się – inwestycje publiczne w infrastrukturę dały impuls naszej gospodarce przed Euro 2012 – dodaje.
Trudno o jednoznaczne liczby. Według raportu Instytutu Turystyki opublikowanego w 2012 r. „łączne wpływy od cudzoziemców, którzy przyjechali do Polski w związku z Euro, wyniosły 1,038 mld zł”. Dla przypomnienia: tylko budowa Stadionu Narodowego kosztowała ponad 2 mld zł. I choć teraz obiekt zarabia już na siebie, to nie zmienia to tego, że finansowo nigdy się nie zwróci. Z myślą o Euro kończono także m.in. autostrady. Z tym, że te drogi i tak by powstały bez tej imprezy, bo głównym katalizatorem były środki unijne.
Mówi się, że turyści przyjeżdżają do miast organizatorów w kolejnych latach. Było tak w Barcelonie, która w ciągu kilku lat po organizacji igrzysk w 1992 r. przyciągnęła dwa razy więcej turystów. To było związane z gruntowną przebudową miasta i m.in. stworzeniem pięknych plaż. Ale trudno wnioskować, że takim magnesem dla turystów stała się nagle Polska. Bo choć liczba turystów tu przybywających i nocujących w hotelach czy pensjonatach rośnie z roku na rok (o 200–300 tys.), to według danych z GUS ten trend jest dosyć stały i trwa co najmniej od 2010 r.
Zazwyczaj do imprez dokładają ich organizatorzy. Zwykle zarabiają firmy budowlane, czasem branża turystyczna, ale zawsze... wielkie związki sportowe, które takie wydarzenia organizują. Czytając dokument o przewrotnym tytule „Social Responsibility Report UEFA”, dowiemy się, że zysk netto UEFA z polsko-ukraińskiej imprezy wyniósł prawie... 700 mln dol. Był podobny jak z dwóch poprzednich tego typu imprez. Przychody były na poziomie ok. 1,5 mld dol., z czego około miliard zapłaciły media za prawa do transmisji, a ponad 300 mln pochodziło od sponsorów. Swój niewielki udział w sukcesie finansowym organizacji, ok. 150 mln dol., mieli również kibice. W tym raporcie Europejska Federacja Piłkarska chwali się, że na projekty zwalczające m.in. rasizm wydaje nieco ponad... 3 (słownie: trzy) mln dol. Podobne kokosy na imprezach sportowych, głównie za prawa do transmisji i sponsoring oraz licencje, robi Międzynarodowy Komitet Olimpijski.
Jeśli dobrze poszukać, można znaleźć przykłady imprez, na których organizacji zarabiają nie tylko działacze. – Weźmy na przykład Rugby World Cup 2015. Brytyjczycy przy naprawdę niewielkich nakładach inwestycyjnych osiągnęli gigantyczny organizacyjny, finansowy i marketingowy sukces. Według szacunków EY RWC dało gospodarce Wielkiej Brytanii prawie 1 mld funtów wartości dodanej. Dzięki turniejowi pracę, przynajmniej tymczasowo, miało ponad 40 tys. osób. Brytyjczycy wszystko mieli gotowe – stadiony, drogi, koleje, metro. Trzeba było tylko mądrze imprezę zaplanować. I to się udało, bo wszystkie stadiony były pełne – tłumaczy Marcin Opiłowski.
Wniosek wydaje się prosty: by do imprez nie dokładać, w danym kraju powinna być gotowa infrastruktura. Niestety, tak jest stosunkowo rzadko. Przykładów gigantycznych inwestycji w areny, które używane były tylko przez krótki czas, jest w historii imprez sportowych bez liku.