Po raz pierwszy od półtora roku przedstawiciele krajów zrzeszonych w kartelu rozpoczną spotkanie w Wiedniu w doskonałych nastrojach
Od stycznia cena poszła w górę o ponad 80 proc. W ubiegłym tygodniu ropa na krótko przekroczyła magiczną barierę 50 dol. i od tej pory oscyluje poniżej tej ceny. Chociaż wczoraj w drugiej połowie dnia cena baryłki podskoczyła o ponad dolara, znów zbliżając się do 50 dol.
Przyczyn jest kilka. Najważniejsza to planowane i nieplanowane przerwy w wydobyciu, których w tym roku jest wyjątkowo dużo i które nakładają się na siebie. Do planowanych należały m.in. wyłączenie z eksploatacji z powodu przeglądu technicznego jednego z pól naftowych w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, a także strajk pracowników państwowego koncernu naftowego w Kuwejcie. Tylko naprawy w ZEA uszczupliły światowe wydobycie o 350 tys. baryłek dziennie. Strajk w Kuwejcie zmniejszył je o trzy razy tyle.
Do tego dochodzą nieprzewidziane czynniki, tj. ataki na infrastrukturę naftową w Delcie Nigru, pożary w kanadyjskiej Albercie czy problemy z dostawami energii elektrycznej na południu Iraku, które uniemożliwiły normalne funkcjonowanie infrastruktury naftowej.
Za ataki w Nigerii odpowiadają Mściciele Delty Nigru. W wyniku przeprowadzonej przez nich akcji w lutym uszkodzony został podwodny rurociąg, co wyłączyło z działania terminal Forcados i zmniejszyło możliwości eksportowe kraju o 250 tys. baryłek dziennie. Jak szacuje resort odpowiedzialny za ropę naftową, łącznie w wyniku działań Mścicieli nigeryjskie wydobycie spadło z 2,2 do 1,4 mln baryłek dziennie.
Fatalne w skutkach okazały się również pożary w Kanadzie. Płomienie oszczędziły co prawda infrastrukturę naftową, ale zmusiły do ewakuacji centrum wydobycia ropy z piasków bitumicznych. W okolicach Fortu McMurray wydobycie wynosiło ok. 900 tys. baryłek dziennie, a kanadyjskie władze dopiero wczoraj zezwoliły mieszkańcom na powrót do domów. Trudno powiedzieć, ile czasu zajmie powrót do poziomu wydobycia sprzed pożaru.
Te wszystkie czynniki razem wzięte zmniejszyły okresowo globalną produkcję ropy o 3–3,5 mln baryłek dziennie. Do tego należy wziąć pod uwagę spadek produkcji ropy naftowej z formacji łupkowych w USA; o ile w kwietniu ub.r. wynosiła 9,7 mln baryłek dziennie, o tyle w kwietniu br. była niższa o 800 tys. baryłek.
Zwyżkowy trend notowań surowca jest jednym z powodów, dla których członkowie naftowego kartelu nie podejmą dzisiaj prawdopodobnie żadnych decyzji dotyczących poziomów wydobycia. – Zasady rządzące rynkiem, czyli podaż i popyt, działają. Rynek naprawi się sam – oznajmił tuż po swoim przyjeździe do Wiednia we wtorek minister ds. ropy naftowej Zjednoczonych Emiratów Arabskich Suhail al-Mazrouei.
To oznacza, że Arabia Saudyjska oraz jej najbliżsi sojusznicy z Zatoki Perskiej uważają wzrost cen za efekt strategii podjętej przez nich jeszcze pod koniec 2014 r., kiedy rynkiem na dobre zawładnął spadkowy trend. Przedstawiciele Rijadu argumentowali wtedy, że jedyna broń, jaką dysponuje kartel – wprowadzenie limitów produkcyjnych – będzie nieskuteczna wobec podstawowej przyczyny spadku cen, czyli zalewu ropy wydobywanej z formacji łupkowych w USA. Dzięki łupkom Amerykanie w ciągu kilku lat zwiększyli wydobycie o 5 mln baryłek dziennie.
Saudowie, którzy odpowiadają za prawie jedną trzecią produkcji kartelu, byli w stanie narzucić ten punkt widzenia pozostałym członkom OPEC. Powtórzyli ten manewr także w tym roku, podczas spotkania w stolicy Kataru Ad-Dausze, na którym miały zapaść decyzje o pozostawieniu produkcji ropy na pewnym poziomie w nadziei, że światowy popyt w końcu dogoni podaż i ceny wzrosną. Jak donosił „Wall Street Journal”, porozumienie już podobno było zawarte, lecz Rijad w ostatniej chwili wycofał swoich przedstawicieli, argumentując, że dogadywanie się w sprawie limitów nie ma sensu bez Iranu.
W spotkaniu po raz pierwszy weźmie udział nowy saudyjski minister odpowiedzialny za kwestie naftowe Khalid al-Falih. Ten były szef państwowego giganta naftowego Saudi Aramco już na swoim poprzednim stanowisku dał się poznać jako gorący orędownik strategii niezmniejszania wydobycia ropy. Dlatego pewnie będzie do niej dalej przekonywał członków OPEC, co będzie trudne przez wzgląd na katastrofalną sytuację gospodarczą w Libii, Wenezueli i Nigerii, a także nie najlepszą sytuację w Algierii.
To jednak nie zasypie podziału OPEC na kraje, które sobie radzą, i takie, które sobie w ogóle nie radzą. Wewnętrzne podziały wynikające ze sprzecznych interesów są jedną z przyczyn, dla których analitycy powątpiewają w dalszą możliwość sterowania czy stabilizowania światowego rynku przez kartel. Swój wczorajszy komentarz Liam Denning z Bloomberga zatytułował „OPEC umiera od ran, które sam sobie zadał”. – Gdyby OPEC działał jak prawdziwy kartel, byłby w stanie zaspokoić rosnący popyt na ropę w Chinach w pierwszej dekadzie tego wieku, a świat uniknąłby baryłki kosztującej ponad 100 dol. A tak się składa, że to właśnie wysokie ceny stanowiły dla firm z USA zachętę i zapewniły im środki, aby zacząć eksperymenty ze szczelinowaniem formacji łupkowych – grzmiał publicysta.
Wątpliwości pojawiają się nawet pod adresem saudyjskiej strategii, bowiem wydaje się, że na razie to losowe zdarzenia, a nie rynkowa gra podaży i popytu wpłynęła na cenę surowca. Przede wszystkim słabsi członkowie muszą się więc zastanawiać, czy kiedy przerwy w dostawach miną, to cena znów nie poleci w dół. Czy sceptykom w Wiedniu Khalid al-Falih powtórzy to, co powiedział podczas ostatniego forum ekonomicznego w Davos: – Nie wydaje mi się, żeby OPEC było martwe. Organizacja wciąż może odgrywać rolę w zabezpieczeniu interesów swoich członków.