Siedemnastowieczny pisarz Antoine Gombaud przeszedł do historii dzięki hazardowi. I to nie dlatego, że wygrał albo przegrał jakąś wielką fortunę – taką, o której w ówczesnym Paryżu byłoby głośno, a echa pozostałby do dziś w literaturze czy anegdotach. Przeciwnie, skubał leszczy na małe stawki, aby ich nie spłoszyć. Skończył dobrą jezuicką szkołę na prowincji, gdzie studiował grecką literaturę, i przyjechał do stolicy. Nie był szlachcicem, ale nie przeszkadzało mu, gdy zwracano się do niego „chevalier de Méré”. Z czegoś musiał się utrzymać i zaczął na salonach grać w kości. Stosował prostą metodę – zakładał się, że w czterech rzutach wypadnie jedna szóstka.
Dziś maturzyści (niektórzy) potrafią obliczyć, że prawdopodobieństwo sukcesu w takim rzucie to 0,518. Ale wówczas tego nie wiedziano. W jakiś sposób, może dzięki intuicji, może dzięki lekturze starych książek, a może dzięki liczeniu sukcesów w bardzo długiej serii rzutów, doszedł do tego, że grając długo i cierpliwie małymi stawkami, powinien zarobić. Znalazł więc metodę, o jakiej obecnie marzy każdy inwestor na rynku terminowym. Ale problemem było to, że trzeba to było robić cierpliwie i małymi stawkami. Liczba potencjalnych graczy była skończona i po jakimś czasie stawali się oni znudzeni i zniechęceni.
Nasz bohater postanowił zmienić zakład. Obstawiał, że w 24 rzutach dwiema kośćmi wypadną dwie szóstki. I tu intuicja go zawiodła, zaczął przegrywać. Nie potrafił tego rozwiązać, a pieniędzy ubywało. Zwrócił się z prośbą o pomoc do młodego francuskiego matematyka, z którym już wcześniej rozmawiał o rzucaniu kośćmi. Był to Blaise Pascal. Ten zaś napisał do Pierre’a de Fermata. Takie były obyczaje, naukowcy korespondowali ze sobą.
W listach Fermat użył do określenia prawdopodobieństwa starego francuskiego słowa „hasard” oznaczającego grę w kości. I tak już zostało. Panowie rozwiązali problem kawalera de Mérégo. Wyliczyli, że szansa na wygraną to 0,4914, i doradzili, że zacznie on zarabiać, o ile zmieni liczbę rzutów dwiema kośćmi z 24 do 25 (szansa wzrasta do 0,5055). A później rozwiązali jeszcze jeden zgłoszony przez niego problem. Dotyczył on podziału stawki w grze składającej się z kilku rund, a która została przed czasem przerwana. I tak zaczęła powstawać teoria prawdopodobieństwa, działo się to w 1654 r.
Zagadnienie podziału wygranej w niedokończonej grze zostało sformułowane 170 lat wcześniej. Zrobił to bardzo dobrze znany wszystkim księgowym Luca Pacioli. To ten, który jako pierwszy opisał standardy podwójnego zapisu. Rozumiem, że zainteresowanie „ojca rachunkowości” grami hazardowymi miało czysto teoretyczny wymiar. Interesowało go to, bo zastanawiał się, jak wynik takiej niezakończonej rozgrywki należy zaksięgować. W księgach klienta oczywiście.
Celowo użyłem określenia „podwójny zapis”, żeby nie napisać „podwójna księgowość”. Bo to ostatnie stało się pejoratywne. Generalnie słowo „księgowość” i jemu podobne zawsze silnie zmieniają znaczenie wyrazów i pojęć. Przykładem jest piękne słowo „kreować”, które połączone z „księgowość” daje „kreatywną księgowość”. Wiemy też, co powstaje z połączenia słów „międzynarodowy”, „standard” i „rachunkowość”. Na wszelki wypadek proszę, drogi czytelniku, żebyś nie sprawdzał zmiany kontekstu innych pojęć o pozytywnym znaczeniu, np. „dobra” i „zmiana” w połączeniu ze sformułowaniami ekonomicznymi lub prawnymi.
Wróćmy do ówczesnego Paryża. Rok później Pascal, ciągle zainteresowany prawdopodobieństwem, skonstruował ruletkę. Jako pomoc naukową. Szybko stała się nową atrakcją dla bywalców salonów i przez blisko 200 lat budowano ją w wersji zbliżonej do oryginału. Przez te wszystkie lata była ona grą o sumie zerowej, a to oznacza, że nie przynosiła bezpośrednich dochodów właścicielowi. Tylko bilety wstępu, napiwki i szampan w bufecie. Kolejne kraje zakazywały ruletki, ale znalazło się małe księstwo nad Morzem Śródziemnym, które stwierdziło, że warto czymś przyciągnąć majętnych graczy. A że hazard był zakazany, uznano, że zainteresowani zaakceptują wprowadzenie do numerów na kole czarnego zera. Czyli co 37. zakład przynosi zysk właścicielowi stołu. Amerykanie dodali jeszcze podwójne czarne zero do ruletki. Ale to już inna historia.
A kawaler de Méré? Dowiedział się, że nie może wygrać w proponowanej przez siebie grze. Zmiana warunków proponowanych zakładów (25 rzutów zamiast 24) nie była możliwa, bo mogło to powodować niewygodne pytania. No i pojawiła się znacznie bardziej atrakcyjna wizualnie gra – nikt nie chciał już rzucać dwiema małymi kostkami, gdy mógł zasiąść do stołu i obserwować toczącą się kulkę. De Méré zaczął więc pisać książki.